Tym razem ekscentryczny policjant szuka sprawcy serii tajemniczych morderstw, w czym pomocna okazuje się znajomość wyższej matematyki i bibilijnej hebrajszczyzny, a z tym Popielski – jako człowiek gruntownie i wszechstronnie wykształcony (doktorat w Wiedniu z zakresu archaicznej metryki łacińskiej) – nie ma większych trudności.
Prawdziwy kłopot ma z czym innym. Otóż rok przed 1930, kiedy to rozgrywają się powieściowe wydarzenia, wyrzucono go z policji za niesubordynację. Teraz sprawa, w którą się angażuje, może mu pomóc w powrocie do zawodu, na czym mu – przyznaje – bardzo zależy. Również ze względów finansowych, gdyż Popielski nie zarzucił przyzwyczajeń, do których należało stałe wizytowanie lwowskich knajp, i tych najbardziej eleganckich, i najgorszych spelunek. Takich jak szynk Bombacha na ulicy Bernsteina, gdzie zastajemy go siedzącego, w raczej podłym nastroju, nad wódką i talerzem kapusty ze skwarkami. I w takiej chwili zagaduje go kelner:
„– Oj, pan kumisarz cóś dzisiaj nie ten tegu (...). Jeszczy jedyn sznapsik na dobry humor?
Noga Popielskiego dalej drżała.
– Chcesz mi dokuczyć, szczeniaku? – wysyczał do kelnera. – To mów dalej „kumisarzu", a policzysz zęby! Każdy dzieciak na Żółkiewskim wie, że ja już nie pracuję w policji!
– Przepraszam szanuwnegu pana. – Młodzieniec odsłonił drobne, poczerniałe zęby i wysokie dziąsła. – Ja tu z tydziń pracuji, ta nie wim, ali tamte wariaty – wskazał głową na barmana – bałakaju, że ten galanty pan to kumisarz, no to ja tyż du pana „pani kumisarzu".