Co jest bardziej wyczerpujące — aktorstwo czy reżyseria?
Aktorstwo wyczerpuje o wiele bardziej. Aktor zawsze musi się komuś podobać. Ponadto musi umieć spełniać wyobrażenia wielu ludzi — od reżysera po operatora. Niby ma być spontaniczny, ale musi pamiętać o oczekiwaniach innych. Mam wrażenie, że wielu widzom wydaje się, że, by grać, wystarczy trochę poruszać się po scenie w kloszu na głowie i przy okazji nieco pokrzyczeć, że granie to tylko czysta ekspresja. Niby tak jest, ale trzeba mieć ogromną samodyscyplinę. Wykonywanie tego naraz jest jak klepanie się po głowie i jednocześnie masowanie brzucha.
Co czuła pani podczas pracy nad rolą Eriki w „Odważnej”, sięgając do mrocznej strony osobowości?
Myślę, że każdy aktor dramatyczny uwielbia takie odkrywanie swojej ciemnej strony i zastanawianie się, czy w prawdziwym życiu przetrwałby taką sytuację jak w filmie. Kiedy idę do kina, lubię oglądać tragedie, kiedy idę do wypożyczalni, wypożyczam dramaty. Dramat to mój ulubiony gatunek kina. Kiedy gram w takim filmie, mam wrażenie, że robię coś, co ma znaczenie. Kamera tak pokazuje Erikę, jakby w niej była, co tworzy nastrój typowy dla obrazów z lat 70., takich jak „Taksówkarz”. Wierzę, ze „Odważna” mówi dużo o współczesnym społeczeństwie. Nie widzę sensu w kręceniu filmów o niczym. Film powinien nieść jakąś wartość.
Czy grając tę postać, czuła pani, że balansuje na linie? Zamiast mścicielki z dobrymi intencjami mogła wykreować pani kobietę terminatora.