Alain Delon ma do siebie i swojej kariery dystans. Dziennikarze co jakiś czas powtarzają jego powiedzonka w rodzaju: „Świetnie robię trzy rzeczy: role, głupstwa i dzieci”. Ma też świadomość, jak długą drogę przeszedł. Chłopak, którego ojczym chciał przyuczać na rzeźnika, zamienił się w eleganckiego mężczyznę, który spotyka się z prezydentami, zbiera dzieła sztuki i ma nienaganny styl Europejczyka. Dzisiaj wyznaje:
— Kręci mi się w głowie na myśl, że w gruncie rzeczy nie zasługuję na to wszystko. W moim przekonaniu ludzie zasłużeni to nie aktorzy, piosenkarze czy artyści, ale ci, którzy się poświęcają czynieniu dobra.
Urodził się w 1935 r. w Sceaux pod Paryżem. Jako nastolatek uciekł z domu i zaciągnął się do marynarki wojennej. Był spadochroniarzem w czasie wojny w Indochinach. W 1956 r. wrócił do Paryża. W kafejce przy Champs-Elysees, gdzie pracował jako kelner, zwrócił na niego uwagę Jean-Claude Brialy. Załatwił mu wyjazd na festiwal filmowy w Cannes. Tam śliczny chłopiec wpadł w oko Davidowi Selznickowi, który zaoferował mu hollywoodzki kontrakt. Francuz odmówił, przyjął za to propozycję Yvesa Allegreta i wystąpił w „Gdy wmiesza się kobieta”. Był rok 1957. Zaraz przyszły następne role, ale talent aktorski Delona ujawnił się dopiero w filmie „W pełnym słońcu” Rene Clementa. Po tej roli Luchino Visconti zaproponował Delonowi rolę w jednym z najciekawszych obrazów późnego włoskiego neorealizmu „Rocco i jego bracia”. Zagrał Sycylijczyka, który razem z rodziną przenosi się do Mediolanu, aby uciec przed nędzą i głodem. Włosi zakochali się w nim. Visconti obsadził go w nakręconym według Lampedusy „Lamparcie”, Antonioni — w „Zaćmieniu”, które przyniosło mu nagrodę w Cannes.
Ale Delon nie poszedł w stronę wielkiego aktorstwa. Może nie umiał odmawiać? A może po prostu lubił kino popularne? Był Czarnym Tulipanem w filmie Christiana-Jacques’a, stał się też gwiazdą obrazów gangsterskich i kryminalnych. „Klan Sycylijczyków”, „Borsalino”, „Glina”, „W kręgu zła”, „Samuraj”, „Flic Story”, „Śmierć człowieka skorumpowanego” — te tytuły określiły na całe lata jego emploi. Delon grywał policjantów i gangsterów. Twardych facetów, jakich uwielbiają kobiety.
Czasem tylko pokazywał się w repertuarze ambitniejszym, jak obrazy Loseya „Zabójstwo Trockiego” i „Pan Klein”. W latach 80. stworzył interesującą kreację starzejącego się, samotnego homoseksualisty w „Miłości Swanna” Volkera Schlöndorffa, potem zagrał bezbronnego safandułę w „Naszej historii” Bertranda Bliera, a wreszcie zaśmiał się sam z siebie w „Powrocie Casanovy”. Tam był już tylko starym bawidamkiem — utytym, budzącym litość lowelasem z dwoma podbródkami.