Pierwsze sygnały ptasiej epidemii pojawiły się rok temu. Prada wypuściła minispódniczki z pawimi oczkami. Tamten paw był jednak skromny – zdobił tylko uda, ogona nie rozpościerał. W tym roku „opierzyła się” cała kobieca postać, od kolan po głowę.
Piórka – te naturalne – pojawiły się zarówno u wielkich, jak i całkiem niedużych krawców. W sieciówkach jeszcze ich nie ma – i pewnie nie będzie ze względu na koszty własne materiału – ale już widać imitacje. Z ciętego plastiku, materiału lub z włóczki. Jednak tylko prawdziwa ptaszka ma to, co trzeba – pióra.
Kiedyś widziałam zdjęcie madame Poiret w spódnicy zaprojektowanej przez męża Paula Poireta, geniusza mody z początku XX wieku. Oniemiałam: jasna kreacja przetykana łabędzim puchem. Do tego „kozackie” botki. Szczyt lekkości w zestawieniu z brutalnością. Rozważałam wtedy skopiowanie sukni – ale skąd wziąć surowiec i kto zrealizuje zamówienie?
W tym sezonie nie ma problemu. Pióra z różnych ptaków urzekły wielu designerów. Mamy do wyboru istny pióropusz pomysłów. Nic dziwnego. Ptasie piórka są zmysłowe, piękne i lekkie. Można je farbować na dowolne kolory. Przycinać, łączyć w pierzasty kolaż, naszywać gęsto lub rzadko. Fruwają w rozmaitych trendach – od wersji folk poczynając, na stylu wampa kończąc.
Opierzone tkaniny przypominają dzieła sztuki. Mnie skojarzyły się z obrazami Damiana Hirsta skomponowanymi z prawdziwych motylich skrzydeł. Natura jest lepszym artystą niż… artyści. Projektanci skrzydlatych kreacji nie składają jednak hołdu przyrodzie, lecz – twórcom z rozmaitych dziedzin. Powołują się na różne inspiracje. Na pierwszym planie dekadenckie międzywojnie. Kabaret francuski i Josephine Baker w spódniczce z piór (miała taką, a jakże, nie tylko tę najsłynniejszą z bananów); divy w rodzaju Marleny Dietrich omotane boa ze strusia; tancerki rewii z pękiem pawich pór wystających z tylnego zaokrąglenia.