Od czasów Melchiora Wańkowicza, Czesława Miłosza i Karola Wojtyły, by wymienić najsłynniejszych polskich miłośników kajaka, sposób przyrządzania jedzenia nad rzeką uległ zmianie.
Produkty instant to rewolucja w menu kajakarza. Jednak nawet jeśli w nazwie mają „domowe” czy „babuni”, rzadko są smaczne tak jak to, co od początku do końca ugotujemy sami. Dziś, jeśli uczestnicy spływu mają dość zalewanych wrzątkiem zupek z proszku‚ puree ziemniaczanego czy makaronu w sosie myśliwskim (nazwa pochodzi podobno od tego‚ że wszyscy myślą, co to za sos), powracają do menu pionierów spływu.
Jedno na wakacjach z kajakiem się nie zmieniło. Po znalezieniu miejsca na biwak, wiadomo – polanki z dobrym zejściem do wody‚ ścianą lasu na wschodzie‚ by o świecie słońce nie wyganiało z namiotów, płaskiej, z zapasami chrustu wokół – przystępujemy do rozpalenia ognia.
Każdy, komu udało się to w czasie deszczu‚ czuje chyba to co jaskiniowcy – największym odkryciem ludzkości jest ogień.
Prawdziwy tramp, rozniecający ogień jedną zapałką nawet podczas huraganu Katrina, skrzywi się na to, co tu napiszę, ale najskuteczniejszą metodą rozpalenia ogniska w deszczu jest użycie palnika gazowego. Gaz w puszkach‚ który sprawił‚ że nie trzeba targać kilkukilogramowej butli, to jeden z najważniejszych wynalazków dla kajakarzy.