RZ: Temat tegorocznych obchodów Europejskich Dni Dziedzictwa w Polsce brzmi: „Korzenie tradycji. Od ojcowizny do ojczyzny”. Dlaczego dopiero teraz zaczynamy się interesować naszymi korzeniami?
Paulina Florjanowicz:
W pewnym sensie odkrywamy nasze korzenie od nowa. Zwłaszcza w Polsce północnej i zachodniej, dokąd po wojnie trafili ludzie przesiedleni ze wschodnich terenów. Komunistyczna propaganda robiła wszystko, żeby zapomnieli o korzeniach, ale też o „niemieckiej” przeszłości swoich nowych domów. Nie tylko tam zahamowany został naturalny proces asymilacji kulturowej, to samo dotyczy np. Warszawy. Konsekwencją tamtej polityki jest niski poziom świadomości obywatelskiej i zaangażowania, bo ludzie nie czują się związani z miejscem, w którym żyją. Zdarza się, że we wsiach popegeerowskich od osób, które są już trzecim urodzonym tam pokoleniem, słyszę, że są ludnością napływową. To społeczny dramat. Ale są też pozytywne przykłady – wiele miejscowości, ciekawe, że właśnie z województw północnych i zachodnich, ma najbardziej interesujące programy obchodów Europejskich Dni Dziedzictwa. Prawdziwym fenomenem jest Wrocław, miasto, które potrafiło odnaleźć swoje korzenie – zarówno te lwowskie, jak i przedwojenne – niemieckie – i dziś jest z nich dumne.
Wiele imprez, m.in. w Lublinie, odwołuje się też do pojęcia wielokulturowości.
Ponieważ rok 2008 jest obchodzony jako Rok Dialogu Międzykulturowego, Rada Europy zasugerowała, żeby był to również jeden z motywów Europejskich Dni Dziedzictwa. Zainteresowanie tą sprawą w Europie Zachodniej ma oczywiście związek z imigrantami i kłopotami z ich asymilacją. Nas ten problem dotyczy w mniejszym stopniu. Mamy za to długą i piękną tradycję tolerancji, zgodnego współżycia przedstawicieli różnych narodów i wyznań. Chcemy pokazać, że Europa nie musi nas uczyć tolerancji, wprost przeciwnie. Okres Rzeczypospolitej Obojga Narodów był ewenementem na skalę światową, a został u nas trochę zapomniany. Najwyższy czas o tym przypomnieć, bo naprawdę mamy z czego być dumni.