Savoir-vivre. Reaktywacja

Dobre wychowanie? Chętnie nadrobimy braki – mówią młodzi. Tylko według jakiego klucza? Do kupienia kilkanaście specjalistycznych podręczników. To już prawie przemysł manier

Publikacja: 10.04.2009 00:57

Savoir-vivre. Reaktywacja

Foto: Rzeczpospolita, Tomasz Wawer Tom Tomasz Wawer

W e-mailu pisać: Szanowny panie czy witam? Czy przy gościach można mieć włączony telewizor? Czy w kościele dziecko może się bawić zabawką?

Te i dziesiątki innych pytań kwalifikowałyby się do rozstrzygnięcia przez savoir-vivre 2009 roku. Wydają się bardziej aktualne niż ustalenie, ile czasu ma trwać pierwsza wizyta i czym należy jeść szparagi. Do nich życie dołącza wciąż nowe. Ale dziś termin „dobre maniery” brzmi reakcyjnie i staroświecko. Narzucanie jednej osobie przez drugą sposobu zachowania wydaje się ryzykowne.

Za dobrze wychowanego zresztą uważa siebie każdy. To inni trzaskają drzwiami przed nosem, siorbią herbatę i nie odpowiadają na e-maile. Inni źle się zachowują. My nie.

Jednak, sądząc po liczbie wydawanych ostatnio podręczników savoir-vivre’u, nie czujemy się tak bardzo pewni siebie. Chętnych, żeby podciągnąć się w sztuce dobrych manier, nie brakuje. W Merlinie naliczyłam kilkanaście specjalistycznych podręczników. Dla dzieci, dla kobiet, dla nowoczesnych kobiet, dla singli, nowożeńców, podróżujących samolotem, internautów. Są też książki o etykiecie telefonów komórkowych, kwiatów, ubrań i wina. Podręczniki biznesowe stanowią osobną liczną grupę.

Prof. Małgorzata Marcjanik z Instytutu Dziennikarstwa UW, autorka książek o grzeczności językowej (najnowsza – „Mówimy uprzejmie” – ukazuje się właśnie nakładem PWN), nie jest dobrego zdania o tej literaturze.

– Znam te książki, pisałam recenzje niektórych. Na savoir-vivre jest dzisiaj duże zapotrzebowanie. Część podręczników jest tłumaczona z języków obcych, inne sprawiają wrażenie anachronicznych, nie uwzględniają współczesnych realiów. Niemiecki każe na przykład odbierającemu telefon się przedstawiać, co jest naturalne w Niemczech, ale nie u nas. Któryś polski autor radzi, żeby umawiając się na podróż pociągiem z kobietą, nie pozwolić jej płacić za bilet i ukryć przed damą godzinę odjazdu, spotkać ją już pół godziny wcześniej, żeby się nie spóźniła i – co damy uwielbiają – nie zatrzymywała odjeżdżającego już pociągu.

Rzeczywiście, trzeba nie znać polskiej rzeczywistości, żeby namawiać kogoś na randkę na Dworcu Centralnym.

Literatura służąca sztuce życia nie powstaje dzisiaj w salonach arystokracji. Rolę wychowawcy od elit przejęły osoby publiczne. Ich sposób ubierania, zachowania, mówienia stanowi wytyczne dla mas. Zdawałoby się, że media pilnują standardów, przynajmniej się starają. Prowadzący wiadomości dziennikarze zwracają się do nas grzecznie, mówią dziękuję i proszę. Ale wystarczy jedno czy dwa nagrania puszczone na dziko w Internecie, żeby prysł czar ich kultury słownej. Czy spotyka się to z dezaprobatą? Sądząc po wpisach w Internecie, słysząc, co mówi prowadzący, kiedy nie jest na fonii, ludzie oddychają z ulgą. – Facet naprawdę nie jest takim sztywniakiem, na jakiego wygląda. Bluzga jak każdy z nas.

W podobnej postawie utwierdzają wypowiedzi showmanów i polityków, z których niektórzy także są showmanami. Powiedzieć o kimś cham, idiota czy kretyn – nie ma sprawy. Zapewni to popularność, jest swojskie i bezpośrednie. Jak zachowanie Kuby Wojewódzkiego, który rozwala się na kanapie, wrzeszczy na gości i robi z nich niewybredne żarty. Widownia czuje, że to swój chłop. Nie będą nas pouczać żadne hrabiny – myślą ludzie. Zrobiło się trochę jak za PRL – precz z elitami, niech żyje lud. Tylko dzisiaj lud nie jest z fabryk i hut, ale z kanapy w telewizyjnym studio.

[srodtytul]Demokracja bez sfer[/srodtytul]

Czy dawniej maniery były lepsze, nie wiadomo. Podręczniki i kodeksy istniały także, jak słynny kodeks Boziewicza, ale było ich mniej. Savoir-vivre był nie po to, żeby narzucać puste reguły, ale ułatwiać życie. Trzymać łokcie przy sobie oznaczało zrobić więcej miejsca dla sąsiada, porządek sztućców na stole wynikał z kolejności jedzenia potraw. Ale paradoksalnie ludzie, których savoir-vivre dotyczył, mniej go potrzebowali. Z pewnym zestawem zachowań człowiek się rodził. Potem wzrastał otoczony ludźmi, którzy te sprawy rozumieli podobnie. Granice własnej klasy społecznej przekraczało się nie w sytuacjach towarzyskich, lecz po to, by wydać polecenia służbie.

W demokracji nie ma już sfer. Każdy obcuje z każdym, chce czy nie chce. Mijam w parku grupkę młodzieży, która pije piwo, siedząc na oparciach ławek, nogi trzymając na siedzeniu i zaznaczając strefę wokół pustymi butelkami i opakowaniami po chipsach. Zwrócić uwagę? Nie zwracam, bo wiem, że mogę liczyć tylko na parę bluzgów.

Profesor Marcjanik tłumaczy: – W starciu z grupą pojedyncza osoba nie ma szans. I dodaje: – W polskim savoir-vivrze pouczanie jest źle widziane. Traktuje się je jako wywyższanie, a to przeczy zasadzie skromności.

Czy zachowanie tych nastolatków należy rozpatrywać jeszcze w kategoriach savoir-vivre’u czy już patologii społecznej? A może to tylko przekroczenie norm? Nikomu krzywda się nie dzieje od tego, że ktoś trzyma nogi na ławce. Najwyżej ktoś inny będzie musiał oddać płaszcz do pralni.

Czy za przysłowiowych naszych czasów było lepiej? – Nic podobnego – odpowiada prof. Marcjanik, która niedawno przeprowadziła w warszawskich liceach anonimową ankietę na temat savoir-vivre’u. Pytała, czy grzeczność młodych ludzi różni się od grzeczności starszych. Jeśli tak, to czym? Padło także pytanie o wzory: są nimi rodzice, dziadkowie, nauczyciele czy ludzie mediów? – Młodzież przyznaje, że nie zna zasad dobrego wychowania, nie uznaje autorytetów, nie słucha nauczycieli. Ale młodzi mówią także, że chcieliby braki nadrobić. Tylko czy wystarczy do tego lektura jednego z poradników?

To zabawne, ale do nas skutki zachodniej rewolucji obyczajowej końca lat 60. z jej hasłem „zabrania się zabraniać” dotarły z opóźnieniem ponaddwudziestoletnim. Komunizm wprawdzie odżegnywał się od burżuazyjnych norm, ale sam obyczajowo był restrykcyjny. Spróbowałby kto położyć nogi na fotelu w kinie, zaraz przyleciałby kierownik i z sali wyrzucił. W szkole dzieci wstawały, gdy do klasy wchodził nauczyciel, nawet towarzyszom i towarzyszkom zdarzało się cmoknąć damę w rękę.

W pewnym sensie komunizm spetryfikował niektóre przedwojenne zasady. Może nie zaprzątał sobie głowy tworzeniem nowych, może nie miał czasu na głupstwa.

Po wojnie ukazało się kilka podręczników savoir-vivre’u jeszcze w starym stylu, ale szybko stalinizm ukręcił łeb zamiarom wychowywania narodu w duchu – nie daj Boże – przedwojennym. W socjalistycznej świadomości nie było miejsca na takie bzdury jak trzymanie łokci przy sobie.

Gdy władza poluzowała, pojawiły się ponowne próby skodyfikowania zachowań w nowej sytuacji. Pierwszym arbitrem elegantiarum PRL został Jan Kamyczek, który przez wiele lat prowadził w „Przekroju” rubrykę „Grzeczność na co dzień”. W 1956 r. wydał książkę pod tym tytułem. Pod pseudonimem Kamyczek ukrywała się krakowska dziennikarka i malarka Janina Ipohorska (napisała także scenariusz serialu „Kapitan Sowa na tropie”). Kamyczek w żartobliwy sposób próbował ocalić trochę starych zasad, inne odrzucał, niektóre dopasowywał do życia w gomułkowskich M3. Choć większość porad czyta się dzisiaj z przymrużeniem oka, to podbudowy ideologicznej nie sposób nie wyczuć. Opis obyczajów, jaki z nich wynika, czasem kabaretowy, gdzieniegdzie powieje grozą.

„Czy wizytówki to relikt dawnego ustroju?” – pyta M.W. z Jasienicy w roku 1957. „Nie bronimy nikomu wizytówek, ale stwierdzamy, że to trochę relikt dawnego ustroju. Ale kto ma dla nich zastosowanie, ten oczywiście może używać” – odpowiada Kamyczek.

[srodtytul]Elita po amerykańsku[/srodtytul]

W III RP odrodziła się potrzeba ucywilizowania narodu. Wysypały się kursy, szkolenia i podręczniki. Każda szanująca się firma zatrudniała eksperta od dobrych manier. Zapotrzebowanie na temat było ogromne. W „Twoim Stylu”, pierwszym kobiecym magazynie po 1989 r., rubrykę „Bon ton” prowadził Edward Pietkiewicz, peerelowski dyplomata, wykładowca protokołu dyplomatycznego, autor kilku książek na ten temat. Wiele jego porad przeniesionych było żywcem z dawnych podręczników. Niektóre raziły sztywnością i brakiem wyczucia współczesności. W latach 90. trudno było kogoś przekonać, że po godzinie 17 należy nosić suknię popołudniową...

Większe niż na własną tradycję było parcie na wszystko, co zagraniczne, międzynarodowe. Zamiast skromności lansowano asertywność – słowo, które pokolenie przedwojenne nazwałoby bezczelnością. Młodzi chcą stwarzać pozytywny, w stylu amerykańskim wizerunek własnej osoby. Tak uczą zagraniczne podręczniki.

Ostatnio przy pomocy TVN na narodową wyrocznię stylu wykreowała się Jolanta Kwaśniewska. Oto kilka złotych wskazówek byłej pierwszej damy (podaję za serwisem Plotek.pl): – Najpierw pupa, potem nogi – złota zasada dla pań wsiadających do samochodu w sukience. – Nigdy nie przychodź na garden party w szpilkach – będziesz się źle bawić.

– Na zaproszeniu warto wspomnieć, o której kończy się garden party, w przeciwnym razie goście nie wyjdą.

Ostatnio Jolanta Kwaśniewska skrytykowała Michelle Obamę, że ta na spotkaniu z królową Elżbietą miała na sobie sweterek zamiast kostiumu. Czyżby zapomniała, że sama na spotkanie z królową ubrała się kiedyś w mini?

Powstaje pytanie: jaki powinien być nowy kodeks? Kto miałby zdefiniować na nowo savoir-vivre jako pojęcie głębsze, wykraczające poza obszar salonowego bon tonu, kindersztuby czy dobrych manier? Tu chodzi przecież o zasady współżycia społecznego, kultury osobistej, estetyki. Edward Pietkiewicz pisał, że to „umiejętność opanowania niechęci i uprzedzeń, nieujawnianie złego humoru, dyskrecja, umiejętność słuchania, punktualność, słowność, skromność i uprzejmość”.

Zdaniem Małgorzaty Marcjanik przy Prezydium PAN na wzór Rady Języka Polskiego powinna powstać komórka, która zajmowałaby się kodyfikacją normy grzecznościowej. W jej skład wchodziliby m.in. kulturoznawcy i językoznawcy. Ale też dziennikarze i inni ludzie znający się na obyczajach i języku. Pod ich kierunkiem powstałyby podręczniki i słowniki, które miałyby moc taką jak na przykład „Słownik poprawnej polszczyzny”.

W obecnej sytuacji najbardziej zdezorientowani są czytelnicy, którzy – jeśli nie mają wsparcia w inteligenckich domach – boleśnie błądzą.

W e-mailu pisać: Szanowny panie czy witam? Czy przy gościach można mieć włączony telewizor? Czy w kościele dziecko może się bawić zabawką?

Te i dziesiątki innych pytań kwalifikowałyby się do rozstrzygnięcia przez savoir-vivre 2009 roku. Wydają się bardziej aktualne niż ustalenie, ile czasu ma trwać pierwsza wizyta i czym należy jeść szparagi. Do nich życie dołącza wciąż nowe. Ale dziś termin „dobre maniery” brzmi reakcyjnie i staroświecko. Narzucanie jednej osobie przez drugą sposobu zachowania wydaje się ryzykowne.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"