Dzięki tym eksperymentom kapelusze prawdziwków smażę na maśle albo dobrej oliwie z gałązką rozmarynu.
Jeśli uda mi się zachować jej piękny zielony kolor, wędruje razem z kapeluszami na stół. Jeśli spiecze się na chrupko, obgryzam ją sama, bo zwykle jest zbyt mała, żeby starczyło dla wszystkich. Rozmaryn nadaje charakteru pieczonej cielęcinie, a jego zdrewniałe gałązki z domowego krzaczka polane wodą poprawią smak wszystkiego, co położymy na grillu. Garść ziół prowansalskich wymieszana z polanymi oliwą i pokrojonymi na ćwiartki kartoflami (albo całymi młodymi małymi) powoduje, że pospolite grule zmieniają się w wykwintną potrawę, o której potem mówią goście. Kiedy przyjmuję w domu wymuskanych estetów, do takich kartofli wrzucam całe gałązki ziół. Wtedy okruszki listków nie wchodzą w zęby, gdzie chętnie udają poważne uszczerbki w szkliwie i wprawiają siedzących obok w zakłopotanie. Znawcy tego dania cierpliwie czekają na moment, kiedy z dna brytfanki można wygrzebać kartoflano-ziołowe przypieczuszki. A mąż, który zawsze podkreśla, że skoro zmywa, to lubi, gdy wszystko jest przez wszystkich zjedzone do czysta, przy tej potrawie nerwowo patrzy, czy może jednak przypadkiem zostanie przypieczuszka, którą będzie mógł sobie spokojnie dojeść późniejna zimno.
[wyimek]Kto je i nie płacze, obraża kucharkę – przysłowie z miasta Arequipa w Peru, słynącego z ostrych potraw [/wyimek]
Zioła prowansalskie moim zdaniem wcale nie są najlepsze w Prowansji. W Pirenejach rosną w niekorzystnych warunkach i muszą walczyć o przeżycie.
Garść tymianku albo kilka listków rozmarynu ze skalnego pirenejskiego ogródka dodana do smażenia chudych schabowych kotletów ma aromat nieporównywalnie silniejszy niż garść z prowansalskiego bazaru. To poezja.