[b]Dwa miliony widzów w kinach. A potem wielu, którzy film Sylwestra Chęcińskiego oglądali w ciągu 27 lat, jakie minęły od premiery. Wszyscy zaświadczą, że Wielki Szu zginął. Pan twierdzi, że nie do końca? I reaktywuje go na scenie?[/b]
Nasz spektakl to zupełnie inny typ przekazu, niż film. Bierzemy aktora, który występował na ekranie, czyli mnie. Przywołujemy moment śmierci Szu, więc potem musimy odnaleźć bohatera w jakiejś dziwnej rzeczywistości. I schodzimy… do piekielnych czeluści.
[b]Piekło i Sabat pełen ponętnych czarownic to dobre miejsce dla niepoprawnego hazardzisty? [/b]
Widzi pani, jak to ze sobą koresponduje… Szu spotyka w piekle kuszące kobiety i Lucyfera, z którym będzie musiał rozegrać decydującą partię. Trafia na Młodziaka, który chce żeby go nauczył grać w pokera, bo musi odegrać swoją dziewczynę. I natyka się na rogacza – męża, który jest wściekły, że kiedyś Szu uwiódł mu żonę... To jest bajka.
Bajka, ale jakby z drugim dnem. Dlatego zafundował pan ją sobie i widzom na spóźnione 80. urodziny i 45-lecie pracy aktorskiej?