– To co: gramy? – zapytała Edyta Bartosiewicz, wchodząc na estradę. Jakby jeszcze droczyła się z fanami czekającymi na nią dziesięć lat. Albo żartowała z tych, którzy do ostatniej chwili podawali w wątpliwość jej comeback.
Ubrana w skórzaną kurtkę biodrówkę, dżinsy i kozaki emanowała spokojem. Była zrelaksowana, pewna siebie. Uśmiechała się z błyskiem w oku – pod brwiami zrośniętymi jak dawno zagojona rana.
Przed laty Grzegorz Ciechowski napisał dla Lady Pank słowa przeboju "Zostawcie Titanica". Prosił, by nie dręczyć pasażerów legendarnego liniowca, bo oni śnią swój niezatapialny sen, bawią się i tańczą.
Byli tacy, którzy myśleli już o Edycie jak o "Titanicu" polskiego rocka. Mówili, że odpłynęła od nas zbyt daleko, by móc powrócić. A może nawet poszła na dno. Tymczasem śniła swój niezatapialny sen. Płynęła wolniej, ale trzymając azymut. Uparcie, własną drogą, zmierzając do portu. Wracając, zaśpiewała w sobotę "Madame Bijou", piosenkę o tytule nawiązującym do jednej z bohaterek filmu Jamesa Camerona.
[srodtytul]Lodowa góra samotności [/srodtytul]