Wystarczy rozrysować ścigankę

Rozmowa z dr Ewą Sokołowską, pracownikiem naukowym Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie

Publikacja: 19.12.2011 09:03

Wystarczy rozrysować ścigankę

Foto: Archiwum

Edukacja poprzez zabawę – czy to nie nadużywane dziś hasło? Nie zdewaluowało się?

Ewa Sokołowska:

– Niektórzy uzależniają to od wieku. Podobno taki rodzaj edukowania powinien być stosowany raczej u dzieci. Tymczasem ja z własnego doświadczenia wiem, że nawet u dorosłych, gdy zabawa i nauka idą w parze, to pasują do siebie. U najmłodszych zaś jest to szczególnie ważne. Wiedza zdobywana przez przysłowiowe pot, krew i łzy może zniechęcać do nauki. Ale gdy towarzyszą temu radość, śmiech, taki spontaniczny, z przepony, to sukces jest prawie pewny. To naukowo zaobserwowane i udowodnione, że w naturalnej, radosnej atmosferze dobrze skutkuje wiele projektów edukacyjnych. Wiedza wtedy po prostu sama wchodzi do głowy.

Dlaczego dziś zwraca się uwagę na szczególną rolę gier planszowych w wychowaniu? Planszówki przeżywają prawdziwy renesans

Bo są faktycznie dobrodziejstwem i odgrywają podwójną rolę. Po pierwsze, co nieraz udowodniła prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, są np. doskonałą metodą na wprowadzenie dziecka w świat matematyki. Wystarczy posiadać kostki i rozrysować dowolną, najprostszą grę ścigankę, bądź taką z rozbudowanym wątkiem tematycznym. W prostej ścigance są start i meta oraz łączące je pola węża czy chodnika. Rzuca się kostką i pracowicie odlicza tyle pól, ile kropek na kostce wypadło. Nic tak szybko nie nauczy dziecka rachowania, jak dwie kostki rzucane naraz! Druga rzecz: gry planszowe, te gotowe i te przygotowywane samodzielnie to zabawy, które odbywają się według określonych reguł i zasad, których trzeba przestrzegać. Dzieci uczą się przy nich tego, że obowiązują nas normy, umowy, ustalenia. I jeszcze jedna zaleta: otóż wspólnemu spotkaniu przy planszy bądź zarysowanej osobiście ściganką kartce papieru towarzyszą bardzo silne emocje, z którymi trzeba sobie radzić. Dzieci wykonują proste zadania matematyczne w podobnym podekscytowaniu (w sensie siły emocji), jakie towarzyszy im przy tablicy czy podczas sprawdzianu. Różnica dotyczy często charakteru tych emocji (radosne oczekiwanie, czy się wygra, to jednak nie to samo co podenerwowanie, ale już rozczarowanie z powodu przegranej może być porównywalne i też trzeba sobie z nim poradzić). Można się więc spodziewać, że dzieci, które grają (liczą) i się nie zniechęcają (mimo przegranych) poradzą sobie również z owym napięciem przy tablicy w szkole. Pokonają negatywne emocje, poradzą sobie ze stresem, który czasem negatywnie wpływa przecież na procesy poznawcze.

A takie uczucia jak triumf, przegrana?

Trzeba się jakoś z nimi w sytuacji rywalizacji odnaleźć. I dlatego śmiało można powiedzieć, że w planszówki, te gotowe i samodzielnie wykonane, w przeciwieństwie do gier komputerowych, nie można bawić się samemu. Cała radość wbudowana jest w rywalizację. Łut szczęścia, na równi ze żmudnym planowaniem i odliczaniem, sprzyjają wygranej. Takie gry kształtują w jakiejś mierze inteligencję i odporność emocjonalną. Można przy nich wyrobić w sobie postawę niezrażania się, zarażania innych własnym śmiechem i entuzjazmem, które później bardzo przydają się w dorosłym życiu.

Kiedy edukacja poprzez zabawę jest jeszcze zabawą? Łatwo przeoczyć granicę?

Łatwo. Dziś dosyć często mamy do czynienia z przestymulowaniem wychowanków. Pisze o tym Irena Obuchowska w książce „Dzieci małe i duże, jak je kochać i rozumieć" w rozdziale o tytule „Świat nadmiaru". Ze zjawiskiem mamy do czynienia wtedy, gdy dziecko otrzymuje za dużo bodźców. Kiedy jego łóżeczko w niemowlęctwie jest oblężone zabawkami, a potem jego czas wieku przedszkolnego czy szkolnego jest przeładowany zajęciami. Po tym, gdy dziecko biega z francuskiego na balet, gdzieś po drodze odrabia lekcje z angielskiego, a także zadany materiał bieżący i podstawowy, to planszowa gra edukacyjna raczej go nie ucieszy. Zwłaszcza gdy zostanie zakupiona, bo trzeba, bo inaczej coś się przegapi, czegoś ważnego nie zrobi. W ogóle zasada edukacji poprzez zabawę jest taka, że musi odbywać się w sposób naturalny, niewymuszony. Zabawa powinna trwać dopóty, dopóki dziecko chce się bawić. Dopóki towarzyszy jej śmiech. Nic na siłę. I najlepiej, gdy u młodszych towarzyszem zabawy jest osoba dorosła.

Dlaczego? To konieczne?

Nie, ale na pewno wskazane. Osoba dorosła albo lepiej coś umiejący rówieśnik pozwala innym uczestnikom wspiąć się na wyższy poziom edukacyjnej zabawy. Padają przecież pomocnicze pytania typu: a co by było, gdy pójść inną drogą? A gdyby tak zrobić zadanie odwrotnie, zupełnie innym sposobem? I malec próbuje, kombinuje zmotywowany przykładem, zachęcany słownie. Lub mówi mu się wprost: a ja bym zrobił to tak. I tu powinno paść uzasadnienie naszego wyboru, wyjaśnienie, dlaczego działamy w zabawie tak a nie inaczej. Pisał o tym Lew Wygotski, o którym mówi się, że to Mozart psychologii. Pomoc udzielaną przez dorosłego w czasie zabawy dziecka nazywał „strefą najbliższego rozwoju". Oznacza ona różnicę pomiędzy tym, czego dziecko by nie wykonało samo, a tym, co wykona przy pomocy dorosłego.

Wygotsky wierzył, że prawdziwa edukacja nie polega na samym przyswojeniu określonej wiedzy lub umiejętności – polega na rozwoju umiejętności dzieci uczenia się, czyli ich zdolności do jasnego i kreatywnego myślenia, planowania i realizowania swoich planów oraz komunikowania swojego zrozumienia na wiele sposobów.

Tak. Uznawał, że można to osiągnąć, zapewniając dzieciom kulturowe narzędzia, czyli systemy symboliczne, które wykorzystujemy do komunikowania się i analizowania rzeczywistości, takie jak znaki, symbole, mapy, liczby, wykresy, język. Znając je, dzieci mogą patrzeć na świat przez „okulary ludzkiej kultury".

W przyswajaniu symboli, znaków i języka z pewnością pomagają książki. Czy ich strona estetyczna, i w ogóle atrakcyjność edukacyjnych zabawek, ma dla rozwoju jakieś znaczenie?

Uroda książki, planszówki czy zabawki dla dziecka to często kwestia dyskusyjna dla rodzica. Nawet jeśli dziecko ma na coś ochotę, to płaci i wybiera mądrze dorosły. Nie warto kupować czegoś, co jest hałaśliwe, napisane nieładnym językiem itd. Rodzic powinien mieć własne zdanie: czy to jest dobre, pożyteczne, czy mu się to podoba.

A więc jednak! Niebezpodstawne są więc zarzuty, że dziś wiele książek dla dzieci robi się dla ich rodziców.

Tak, ale nie ma w tym nic złego. Bo stosunek rodzica do danej rzeczy, jego entuzjazm, są dla dziecka ważnym komunikatem i sygnałem. Trudno przy tym malucha oszukać. Jak długo możemy udawać, że coś nam się podoba, jeśli tak nie jest? Nasza niechęć do zabawy, np. odczuwana wobec źle nagranego, pełnego piszczących dźwięków, nudnego audiobooka albo wobec oglądania brzydko wydanej książki będzie widoczna i dziecko szybko ją wyczuje. Natomiast jeśli coś się rodzicowi naprawdę podoba i opowie on mądrze dziecku dlaczego, to wielce prawdopodobne, że jego sympatia do danej książki czy zabawki udzieli się dziecku. O jednym tylko bardzo ważnym fakcie należy pamiętać. Książka, zabawa, planszówka zawsze musi być dostosowania do umiejętności dziecka, do jego zdolności percepcji, koncentracji uwagi, zasobów pamięci. Zbyt łatwe treści znudzą je, zbyt trudne również nie wzbudzą zachwytu, lecz zniechęcą.

– rozmawiała Monika Janusz–Lorkowska

Edukacja poprzez zabawę – czy to nie nadużywane dziś hasło? Nie zdewaluowało się?

Ewa Sokołowska:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla