Reklama

Pierwszy od ośmiu lat stydyjny album Leeonard Cohena jest znakomity

Znakomitą płytą „Old Ideas" kanadyjski bard wraca do muzycznego minimalizmu z początku swej kariery – pisze Jacek Cieślak

Aktualizacja: 27.01.2012 17:56 Publikacja: 27.01.2012 17:42

Na nowym albumie Leonarda Cohena znalazło się dziesięć nowych piosenek

Na nowym albumie Leonarda Cohena znalazło się dziesięć nowych piosenek

Foto: sony music

"I got no future" – to nie przebój gwiazdy modnego ostatnio postpunka. O tym, że nie ma przed nim przyszłości, napisał i zaśpiewał kanadyjski bard.

Zobacz na Empik.rp.pl

Zawsze elegancki syn żydowskiego krawca o wschodnioeuropejskich korzeniach, w stylowym kapeluszu, który zdejmuje, by staromodnie ukłonić się przed publicznością, dziękując za brawa – wielokrotnie mógł się poczuć jak punkowiec.

Posłuchaj piosenek Cohena

Starszy od Elvisa

Guru jego młodości był Jack Kerouac. Kochał się ostro z Janis Joplin w słynnym nowojorskim Chelsea Hotel, gdzie heroinowych orgii nie przeżyło wiele rockowych gwiazd. Równie hardcorowo było, gdy producent Phil Spector przyłożył wokaliście pistolet do głowy – ten sam Spector, który niedawno trafił do więzienia za zastrzelenie żony.

Reklama
Reklama

Zobacz galerię zdjęć

Leonard Cohen wystylizowany na Che Guevarę pojawił się też na Kubie, by poprzeć Fidela Castro w 1961 r. w czasie największego napięcia w Zatoce Świń. Pił, używał narkotyków. Życie zawdzięcza pewnie temu, że w momentach największego natężenia emocji odczuwał, o czym śpiewa na nowej płycie, zbawienne zmęczenie. Jeszcze przed późnym debiutem w 1967 r. menedżer spytał go znacząco: "Czy nie jesteś odrobinę za stary?".

Urodził się we wrześniu 1934 r. tylko trzy miesiące wcześniej od Elvisa Presleya. A jednak w show-biznesie dzieliła ich cała epoka. Skłonny do refleksji, rozpoetyzowany Cohen nigdy nie szedł na całość. W decydującym momencie zachowywał dystans. Potrafił wyhamować tuż przed przepaścią.

Wygląda na to, że romansując z wieloma kobietami, oczarował również bezwzględną dla innych gwiazdorów Panią Śmierć. Mając 78 lat, dalej ją kokietuje, nucąc w "Darkness", że zostało mu ledwie kilka dni. Okłamuje stwierdzeniami, że życie nie jest już dla niego przyjemnością – bo nie pije i nie pali, a jedynie ogranicza się do podtrzymywania egzystencji. Łka, że nawet miłość do młodych kobiet zawiodła, bo gdy uciekał w uczucie – dopadła go ciemność: "Wpadłem w ciemność/ Pijąc z twojej filiżanki" – śpiewa na nowej płycie.

Na pewno dopadła go też przeszłość, czyli wyrzuty sumienia będące dowodem męskiej niedoskonałości i licznych zdrad. Pewnie dlatego Jarvis Cocker, lider grupy Pulp, po wysłuchaniu nowej płyty wyznał mistrzowi, że nowe songi brzmią jak hymny pokutne.

– Nie wiem, co to znaczy, nigdy nie udało mi się stwierdzić, czy jest ktoś winny całej tej życiowej katastrofie – odpowiedział Cohen. Za swoimi ulubionym bohaterem Grekiem Zorbą powinien dodać że "życie jest piękną katastrofą". A jeszcze na początku kariery wyznał, że za sukces uważa przetrwanie.

Reklama
Reklama

Przetrwał, choć nie wszyscy wierzyli w niego. Pod koniec lat 70. szef Columbii Walter Yetnikoff powiedział Leonardowi: "Wiemy, że jesteś wielki, ale udowodnij nam, że potrafisz jeszcze nagrywać dobre płyty". Powstałe w latach 80. albumy, na których śpiewał z użyciem syntezatorów – niemal jak na dancingu, prawie do tańca – dla fanów były wielkim zaskoczeniem. Ale utrzymały go na fali popularności.

W najdłuższym związku Cohen pozostaje z Madame Depresją. – Kiedy mówię o niej, mam na myśli chorobę kliniczną na tle całego życia, bólu i niepokoju, poczucie, że nic nie idzie dobrze, a przyjemności są niedostępne – tłumaczył niedawno w Paryżu podczas konferencji prasowej. – Cieszę się, gdy powoli ustępuje, i mam nadzieję, że nigdy nie powróci z taką samą zaciekłością.

Żywotny mistrz

Na początku lat 90. schronił się do klasztoru Zen na Mount Baldy w Los Angeles, żyjąc od tego czasu pod duchowym przywództwem mistrza Kyozan Joshu Sasaki. Kto wie, czy wyszedłby jeszcze na estradę, gdyby w połowie minionej dekady nie okradła go ze wszystkich oszczędności menedżerka. Wtedy zdecydował się na najdłuższe i najlepsze tournée (2008 – 2010) w karierze. Przyniosło 22,5 mln dolarów emerytury.

Uspokoił się. Tak bardzo, że pierwsza od ośmiu lat studyjna płyta, jest wyciszona jak te sprzed trzech dekad. Jeśli śpiewa bluesa albo soul – ballady podyktowane gardłowym szeptem niemal wytracają rytm i przenoszą nas w sferę kontemplacji i zmysłowej delikatności. Cohenowi jeszcze raz udało się stworzyć przepis na katharsis, receptę na szczęście w nieszczęściu.

Wyjątkową w dorobku Kanadyjczyka piosenkę "Going Home", można odczytać jako autoironiczny zapis rozmowy z samym sobą, w którym Cohen odsłonił swoją osobowość z niespotykaną szczerością: "Uwielbiam rozmawiać z Leonardem/ (...) / Tym leniwym draniem/Skrywającym się za garniturem". Dodajmy, że Leonard z "Going Home" uwielbia mówić o poczuciu żalu, pisać hymny o wybaczeniu, miłości i śmierci. Wypisz, wymaluj autor "Old Ideas"! Dlatego nie przejmowałbym się zapowiedziami rychłego pożegnania z nami.

Ważniejsze jest to, co całkiem niedawno Cohen powiedział na temat jednego ze swoich notesów: "Dochodzę do jego końca, ale jeszcze nie całkiem". Zawsze był mistrzem metafory. A przykładem długowieczności służy mu pewnie mistrz Joshu Sasaki, który nie traci sił witalnych, mając 104 lata.

"I got no future" – to nie przebój gwiazdy modnego ostatnio postpunka. O tym, że nie ma przed nim przyszłości, napisał i zaśpiewał kanadyjski bard.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama