Przetrwał, choć nie wszyscy wierzyli w niego. Pod koniec lat 70. szef Columbii Walter Yetnikoff powiedział Leonardowi: "Wiemy, że jesteś wielki, ale udowodnij nam, że potrafisz jeszcze nagrywać dobre płyty". Powstałe w latach 80. albumy, na których śpiewał z użyciem syntezatorów – niemal jak na dancingu, prawie do tańca – dla fanów były wielkim zaskoczeniem. Ale utrzymały go na fali popularności.
W najdłuższym związku Cohen pozostaje z Madame Depresją. – Kiedy mówię o niej, mam na myśli chorobę kliniczną na tle całego życia, bólu i niepokoju, poczucie, że nic nie idzie dobrze, a przyjemności są niedostępne – tłumaczył niedawno w Paryżu podczas konferencji prasowej. – Cieszę się, gdy powoli ustępuje, i mam nadzieję, że nigdy nie powróci z taką samą zaciekłością.
Żywotny mistrz
Na początku lat 90. schronił się do klasztoru Zen na Mount Baldy w Los Angeles, żyjąc od tego czasu pod duchowym przywództwem mistrza Kyozan Joshu Sasaki. Kto wie, czy wyszedłby jeszcze na estradę, gdyby w połowie minionej dekady nie okradła go ze wszystkich oszczędności menedżerka. Wtedy zdecydował się na najdłuższe i najlepsze tournée (2008 – 2010) w karierze. Przyniosło 22,5 mln dolarów emerytury.
Uspokoił się. Tak bardzo, że pierwsza od ośmiu lat studyjna płyta, jest wyciszona jak te sprzed trzech dekad. Jeśli śpiewa bluesa albo soul – ballady podyktowane gardłowym szeptem niemal wytracają rytm i przenoszą nas w sferę kontemplacji i zmysłowej delikatności. Cohenowi jeszcze raz udało się stworzyć przepis na katharsis, receptę na szczęście w nieszczęściu.
Wyjątkową w dorobku Kanadyjczyka piosenkę "Going Home", można odczytać jako autoironiczny zapis rozmowy z samym sobą, w którym Cohen odsłonił swoją osobowość z niespotykaną szczerością: "Uwielbiam rozmawiać z Leonardem/ (...) / Tym leniwym draniem/Skrywającym się za garniturem". Dodajmy, że Leonard z "Going Home" uwielbia mówić o poczuciu żalu, pisać hymny o wybaczeniu, miłości i śmierci. Wypisz, wymaluj autor "Old Ideas"! Dlatego nie przejmowałbym się zapowiedziami rychłego pożegnania z nami.
Ważniejsze jest to, co całkiem niedawno Cohen powiedział na temat jednego ze swoich notesów: "Dochodzę do jego końca, ale jeszcze nie całkiem". Zawsze był mistrzem metafory. A przykładem długowieczności służy mu pewnie mistrz Joshu Sasaki, który nie traci sił witalnych, mając 104 lata.