Około 2010 roku zaczęła się krystalizować nowa koncepcja naszej działalności. Zależało nam, żeby pod pojęciem galerii, kryła się nie tylko instytucja promująca i handlująca pracami artystów, ale przede wszystkim dom kultury, prowadzący szeroką działalność edukacyjną i kulturalną. Był to zawsze jeden z najistotniejszych celów naszej grupy i priorytet dla którego powstała Fundacja Vlepvnet. Program wystaw i promocja twórczości wybranych artystów zostały podporządkowane przede wszystkim koncepcji domu kultury i określonej wizji merytorycznej, a nie komercyjnie rozumianej, krótkofalowej strategii rynkowej. Istotne stało się dla nas hasło postvandalizmu, czyli sprzeciw wobec street artu zbanalizowanego i oswojonego, ostrożność wobec nurtu dekoracyjnego, skupienie uwagi na społecznym i politycznym wymiarze sztuki ulicy. Dobierając artystów do dalszych wystaw i realizacji staraliśmy się szukać twórców o bezkompromisowym podejściu do ulicy i swojej twórczości, podzielających naszą ocenę zmian na streetowej scenie. Byliśmy jednocześnie świadomi, że zapłacimy za ten zwrot cenę w postaci mniejszej sprzedaży, gdyż największym popytem wśród kupujących cieszą się prace kolorowe, dekoracyjne, sprowadzające estetykę street artu do naściennego gadżetu.
Targi sztuki, temat dla niektórych najciekawszy, co zmieniły w waszej działalności?
Duży wpływ na nasz nowy program i wyobrażenie o tym jak chcemy sprzedawać street art miały targi galerii streetartowych Stroke 2 w Monachium, gdzie zaprezentowało się kilkadziesiąt galerii, głównie z Europy zachodniej. Był to wpływ negatywny, dzięki Stroke uświadomiliśmy sobie w jaką stronę podąża na naszych oczach polska scena i w jakim kierunku my nie chcemy zmierzać. Zdaliśmy sobie sprawę, że mało która z reprezentowanych tam galerii zajmuje się merytorycznie street artem jako zjawiskiem artystycznym, czy kulturowo-społecznym, oraz że żadna z nich nie promuje swoich artystów, jako twórców idei, czy artystycznego przekazu, a jedynie jako producentów komercyjnych artefaktów.
Dużo w naszej rozmowie krytyki rzeczywistości streeartowej, ale rozumiem że taka jest konieczność. Co jeszcze trzeba zakomunikować potencjalnym miłośnikom sztuki ulicy, a w szczególności tym którzy bezkrytycznie przyjmują obraz realu aplikowany przez media.
Szokuje nas nie tyle to, że street art ulega komercjalizacji i banalizacji, bo byliśmy świadomi tego procesu, co raczej skala zjawiska i fakt, że sztuka zrodzona z kontestacji systemu i podważania roli instytucji artystycznych i rynku sztuki, tak bezkrytycznie i totalnie zachłystuje się nimi, kopiując całą strukturę oficjalnego rynku sztuki, co przy jednoczesnym braku merytorycznej krytyki i dyskusji owocuje zwycięstwem kiczu i banału. o pozycji artysty streetartowego na świecie, a obecnie również już w Polsce decyduje udział w dużych i dobrze promowanych festiwalach i związana z tym realizacja widowiskowych wielkoformatowych murali. Udział w dużych festiwalach pozwala poszerzać sieć kontaktów, a widowiskowe murale są najchętniej komentowane przez prasę, oraz zdobywają artyście popularność w internecie. Male, efemeryczne projekty, czy działania mocno osadzone w kontekście społecznym, lub historycznym niestety nie są cenione przez szerszego odbiorcę. Na świecie na fachową krytykę i merytoryczne opracowania liczyć mogą największe gwiazdy, jak Banksy, Blu, Obey. Artyści drugiego szeregu weryfikowani są przede wszystkim przez masowego odbiorcę, głównie na podstawie ilości , wielkości i widowiskowości realizacji.