Upijam się, żeby zasnąć

Francuski pisarz Michel Houellebecq o urokach kurortu poza sezonem, nałogach i kosztach komercyjnego sukcesu

Publikacja: 25.02.2012 00:01

Michel Houellebecq

Michel Houellebecq

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Wywiad z tygodnika Przekrój

Pańska kariera tak się ułożyła, że może pan wybrać sobie miejsce zamieszkania. Który z krajów wydaje się panu najznośniejszy, najbardziej zdatny do życia?

- Mieszkam głównie w Irlandii. To jest kraj, w którym najłatwiej być cudzoziemcem. Irlandczycy dzięki własnym doświadczeniom emigracyjnym rozumieją tych, którzy do nich przyjeżdżają. Nie ma problemu nawet z kiepską znajomością języka, bo angielski traktowany jest praktycznie, jako środek komunikacji. Podobnie jest chyba w Ameryce, gdzie ludzie także masowo się przemieszczają. W gruncie rzeczy lepiej mi się żyje gdziekolwiek w Irlandii niż w jakiejś francuskiej mieścinie, z którą nic mnie nie łączy. Pomieszkuję też od czasu do czasu w Hiszpanii, w nadmorskiej miejscowości, gdzie spotyka się ludzi z całego świata. A dzięki temu, że robię to, co robię, i mogę swobodnie dysponować czasem, mogę siedzieć w turystycznym kurorcie poza sezonem. To rzadkie i przyjemne doświadczenie. Jak obserwowanie od wewnątrz maszynerii sys-temu, który pracuje na jałowym biegu. Trochę to przypomina urok sierpniowego Paryża, kiedy wszyscy są na wakacjach. To znaczy było tak, kiedy byłem nastolatkiem. Teraz nie jest to już tak widoczne.

A czy nie doskwiera panu, że za granicą nie słychać wokół języka, w którym pan pracuje? Brak kontaktu z żywą francuszczyzną nie stanowi problemu?

- Rzeczywiście. Jeśli miałbym kiedyś wrócić do Francji, to właśnie z tego powodu.

Kiedy przed tą rozmową wróciłem do pańskich powieści, przypomniał mi się kawałek z „Paryskiego spleenu" Charles'a Baudelaire'a, w którym znajduję coś niezwykle bliskiego pańskiemu pisarstwu. Poeta powiada tam: „Ten świat jest szpitalem, gdzie wszystkich chorych opętało pragnienie, by zmienić łóżko". I dalej: „Zawsze mi się zdaje, że dobrze byłoby mi tam, gdzie mnie nie ma", by potem zaproponować swej duszy różne egzotyczne wycieczki. Dusza milczy, by w końcu wykrzyknąć: „Gdziekolwiek, byle z dala od tego świata!" [Przekład Joanny Guze].

- To piękny fragment. Oczywiście tego rodzaju „stan duszy" może wyrażać się w wielu różnych formach. Kiedy pisałem „Możliwość wyspy", bez wyraźnego celu włóczyłem się po autostradach. Pewien ślad tego jest zresztą obecny w książce. Co jest niepokojące w takim trybie życia – przychodzi chwila, gdy trudno już się zatrzymać. Nie osiągnąłem wprawdzie punktu krytycznego, kiedy zaczyna się sypiać w przyczepie na parkingach, ale wiele razy znalazłem się w niewygodnej sytuacji poszukiwania sensownego noclegu.

Chodzi mi o ten podstawowy impuls wydostania się ze świata, zawsze obmierzłego, jakikolwiek by był. O coś wcześniejszego i bardziej pierwotnego niż socjologiczna czy filozoficzna diagnoza współczesnego kryzysu, o którym ciągle się mówi w związku z pana książkami.

- Po trosze może tak być. Zacząłem przecież od poezji, która raczej luźno łączy się z socjolog- icznym opisem. Z drugiej strony także Baudelaire'owi, choćby w takim wierszu jak „Staruszeczki", zdarza się dać kawałek niezłej socjologii.

Powiedział pan kiedyś, że jedyna kwestia polityczna, która ma dla pana znaczenie, to prawa palaczy. Wciąż pan tak uważa?

- Oczywiście. Zaskakujący natomiast – wobec tego, co się dzieje – jest brak istotniejszego oporu ze strony palaczy. Dla mnie to wielki problem, bo antytytoniowe regulacje właściwie wykluczają mnie ze sfery publicznej, o ile kiedykolwiek do niej należałem.

Ma pan ulubioną markę papierosów? Widzę, że pali pan dziś słabe philipy morrisy.

- Tak, są dobre. Paliłem już zresztą wszystko. Najlepsze są, rzecz jasna, cygara. No ale palę nie tylko dla przyjemności, to także nałóg, więc gdybym trzymał się cygar, długo bym nie pociągnął. Chciałbym być niedzielnym palaczem hedonistą, palić tak jak niektórzy piją, dla przyjemności. Niestety, umiar nie leży w mojej naturze.

Wielokrotnie wspominał pan też o pocieszycielskim działaniu alkoholu, o tym, że czyni on życie bardziej znośnym. Trochę zaskakujące jest zatem to, że alkohol nie odgrywa zbyt wielkiej roli w pańskich powieściach.

- No cóż, mnóstwo przenikliwych rzeczy o alkoholu napisał właśnie Baudelaire. Można by długo cytować. Co do moich książek, to alkohol jest w nich jednak jakoś obecny. Na przykład w „Możliwości wyspy" jest wątek uzależnienia Isabelle od cointreau, jest też obficie podlana tanim winem długa nocna rozmowa Michela i Bruna w „Cząstkach elementarnych". Zgadzam się jednak, że są pisarze, którzy wlewają do swych tekstów znacznie więcej alkoholu. Sam nie piję przy pracy. Sięgam po butelkę u schyłku dnia, kiedy jestem już tak zmęczony pisaniem, że nic mi nie przychodzi do głowy. To frustrujące, więc upijam się, żeby się uspokoić, zasnąć i rano znów zasiąść do pisania. Nie szukam w alkoholu inspiracji, raczej znieczulenia.

Ulubione trunki?

- Najchętniej piję wino. Lubię wina argentyńskie i chilijskie, z dużą ilością tanin, im więcej, tym lepiej. Ten typ.

Zabawne, bo w co najmniej kilku relacjach o spotkaniu z panem, głównie w prasie anglosaskiej, pojawia się pan z szybko osuszaną butelką bourbona.

- Tak, tak. Natomiast autorom tych artykułów nie przyszło do głowy, że jeśli tyle piję podczas wywiadu, to tylko po to, by pokonać zdenerwowanie spowodowane ich obecnością.

Wróćmy do książek. Zdaje mi się, że wszystkie zasadnicze motywy pana pisarstwa są zarysowane już w pierwszej – w „Poszerzeniu pola walki". Kolejne powieści przynoszą tylko ich rozwinięcie, doprecyzowanie oraz atrakcyjne dodatki w postaci wzmożonej dawki seksu i elementów fantastyki. Zgodziłby się pan z takim spojrzeniem?

- Tak. Zwłaszcza jeśli chodzi o obecny już w „Poszerzeniu..." wątek, który szczególnie mnie fascynuje. Mam na myśli spotkanie i konfrontację dwóch mężczyzn, z których jeden owładnięty jest pożądaniem, a drugi jest go wyzbyty. To dla mnie sytuacja fundamentalna i problem, nad którym wciąż pracuję: pożądać czy nie pożądać? Nadal nie wiem. Cały czas zmieniam zdanie. Zdaje mi się jednocześnie, że coś zupełnie nowego w moim pisaniu to trzecia, ostatnia część „Możliwości wyspy". Mam wrażenie, że udało mi się tam stworzyć coś, co przypomina poezję.

No właśnie. W jednej z rozmów wspomina pan, że jest zadowolony ze stylu, jaki udało się panu osiągnąć w „Możliwości wyspy", że kiedy czyta ją pan na głos, odczuwa przyjemność niemal fizyczną. Krytyka, dobrze to widać także w Polsce, notorycznie sprowadza pańskie powieści do prezentacji mniej i bardziej bulwersujących idei, pomijając ich warstwę stylistyczną. Czy w głębi ducha nie marzy pan – jak kiedyś Gustave Flaubert – o książce totalnie afabularnej, będącej tylko czystym pięknem języka?

- Nie, nie aż tak. To nie jest moja obsesja. Mam jednak – może trochę idiotyczne – pragnienie, by wprowadzić w obręb powieści trochę poezji. Próbowałem tego od dawna, ale bez dobrych efektów. Wiersze wtłoczone w prozę wyglądały dziwacznie, niespójnie. Aż w końcu ku memu zdziwieniu coś się jednak udało i podobają mi się rytmy zdań w zakończeniu „Możliwości...".

Czy wydanie „Cząstek elementarnych" zmieniło pańskie pisanie? Czy pańskie kolejne książki byłyby podobne, gdyby nie nagły komercyjny sukces?

- Powiem może tak: zbiór wierszy wydany po „Poszerzeniu pola walki", które sukcesu nie odniosło, to mój ulubiony tomik. Książka z wierszami wydana po „Cząstkach..." jest raczej przeciętna.

Czyli sukces szkodzi?

- Na pewno coś straciłem. Okazało się także, że wydawcy traktują teraz moje wiersze jak zło konieczne, czuję, że mają je gdzieś i publikują tylko po to, by zrobić mi przyjemność. A poza tym czas płynie. Żyję już dłużej niż Baudelaire czy Nerval, to dosyć szokująca świadomość. Muszę chyba zmienić patronów.

Ciągle zostaje Hugo.

- (śmiech) Chciałbym mieć jego siłę. Baudelaire'owi jej zabrakło. Niewielu ją ma.

Wywiad z tygodnika Przekrój

, numer 25/2008

Wywiad z tygodnika Przekrój

Pańska kariera tak się ułożyła, że może pan wybrać sobie miejsce zamieszkania. Który z krajów wydaje się panu najznośniejszy, najbardziej zdatny do życia?

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"