Swoje powstanie DaWanda zawdzięcza matrioszkom. Wymyślili ją berlińczycy Claudia Helming i Michael Pütz, gdy po zakończonym kontrakcie opuszczali Rosję i bezskutecznie poszukiwali oryginalnych, rękodzielniczych podarków dla niemieckich przyjaciół. Początkowo, w 2006 r., DaWanda miała być więc miejscem, gdzie można kupić unikatowe prezenty. Jednak to, co zaczęło się od malowanych matrioszek, po kilku latach rozrosło się do niebywałej skali – 2 mln produktów i niemal tyle samo użytkowników oraz 150 tys. twórców. Galerią zainteresowały się nawet amerykańskie fundusze inwestycyjne. DaWanda stała się sposobem na życie nie tylko właścicieli, ale i sporej części wystawiających tam projektantów. Podobnie jest w przypadku rodzimego portalu www.pakamera.pl, który w 2005 r. założyli Julita i Mateusz Wojczakowscy. Dziś wciąż jest to największa polska galeria handmade.
Fenomen zza Odry
Niemiecki rynek handmade jest czymś wyjątkowym na skalę europejską, a DaWanda to na nim absolutny lider. Wokół niej powstała prawdziwa społeczność ludzi zafascynowanych tym, co unikatowe, często zrobione ręcznie, z miłością i sercem. Dotyczy to ubrań, biżuterii oraz dodatków, ale i mebli czy nawet żywności – domowych przetworów, serów albo win. Tu nie tylko ludzie sprzedają i kupują, ale też wymieniają się informacjami. Dużą popularnością cieszą się dział DIY (Do It Yourself – zrób to sam), a także sklepy z materiałami do robienia własnych rzeczy. – To coś więcej niż biznes, to rodzaj społecznej wymiany – uważa Marcin Szałek, który wraz z żoną Olą, zajmującą się PR-em, szefują ośmioosobowemu zespołowi DaWandy w Polsce. Firma, podbiwszy niemieckojęzyczne rynki (Niemcy, Austria, Szwajcaria), w tym roku postanowiła zaistnieć w innych krajach europejskich. Otwiera biura również w Holandii, we Francji, w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i we Włoszech. Polskiej drużynie idzie nieźle, zważywszy na to, że po kilku miesiącach ma już na swoim portalu prawie tysiąc sklepów, czyli tyle, ile działająca u nas od siedmiu lat Pakamera.
– Mam poczucie, że rynek handmade w Polsce mógłby być znacznie, znacznie większy, gdyby był bardziej dostępny – twierdzi Marcin. – I to jest naszym celem.
Jak chcą to osiągnąć? Choćby wyjątkowo niską marżą – 5 proc. w porównaniu do 25 i więcej na konkurencyjnych platformach. Według Szałka, dzięki temu niektórzy projektanci będą mogli na tyle obniżyć ceny, by konkurować z rzeczami na półkach H&M. Polska DaWanda nie zamierza ograniczać się jedynie do niszowych twórców. Jak tłumaczy Ola Szałek: – Na polskich modowych portalach oglądamy świetnych, odważnych projektantów, ale mamy też rodzinę poza Warszawą, która mówi: „Wy, z tymi swoimi białymi komputerami, kaloszami za pięć stów, macie w głowach poprzewracane". Dlatego pamiętamy też o produktach dla zwykłego człowieka. Chcemy wyjść poza wąską grupę pasjonatów, trafić również do małych projektantów z lokalnych środowisk i połączyć ich z odbiorcami. Stworzyć prawdziwą alternatywę dla sieciówek. Zrobić to tak, żeby moja mama, chcąc kupić np. czapkę na zimę, też pomyślała o tym, że może ją mieć od polskiego projektanta, nie z sieciówki.
Artyści biznesu
Kolejnym celem, jaki stawia sobie polska DaWanda, jest pomoc projektantom w nauce biznesowego myślenia. – Bo często mówią, że chcieliby w to wejść, wiedzą, że duże znaczenie mają zdjęcie produktu, opakowanie, szybkość wysyłki, ale ostatecznie to u nich szwankuje – uważa Marcin. DaWanda już założyła własny showroom w warszawskiej siedzibie, wkrótce będzie prowadzić ostrą kampanię marketingową w Internecie, ale też szkolić w tym zakresie swoich projektantów, organizować warsztaty z promocji, budowania wizerunku marki. Chcą również kupić dobry sprzęt fotograficzny i boks do robienia packshotów, czyli zdjęć produktowych, by wypożyczać je bezpłatnie twórcom. – Na razie, przyjmując nowe osoby, zastrzegamy sobie prawo do wstępnej selekcji właśnie po to, żeby wystawcy dopracowali formę prezentacji, choć niemiecka DaWanda tego nie robi – wyjaśnia Marcin.