Potwierdza to Jakub Wandachowicz, który z Wiktorem Skokiem, Robertem Tutą, Jakubem Szczecińskim i Witoldem Münnichem prowadzi klub DOM: – Tu, gdzie jest nasz klub, była kiedyś Biedronka i myślę, że to symboliczna zmiana. Na Off Piotrkowską wprowadza się coraz więcej ludzi, przybywa sąsiadów, w tym fajnych knajp i restauracji. Jeszcze niedawno mieliśmy obok nas tylko Spalonych Słońcem, a teraz otworzyło się i Tari Bari, i serwujące kuchnię afrykańską Meg Mu. My też się przez to zmieniamy. Działaliśmy dotychczas głównie w weekendy, a teraz trochę się przeprofilowujemy i będziemy otwarci także w tygodniu.
Nie tylko wódeczka
Off Piotrkowska to nie tylko knajpy i sklepy, ale także wydawnictwa oraz pracownie architektoniczne. Czy cały imprezowy ruch wokół tego adresu nie przeszkadza im w spokojnej pracy? – W żadnym razie – mówi Joanna Guszta, która z Maćkiem Blaźniakiem prowadzi wydawnictwo Ładne Halo, tworzące przepięknie ilustrowane książki dla dzieci. – Fajnie jest być w centrum wydarzeń i się do nich przyłączać. Rodzice przychodzą sobie na przykład do Off Piotrkowskiej na kawę, a dzieci wysyłają do nas. – Świetnie się tu pracuje – potwierdza Mateusz Stolarski ze studia Tamizo Architects, które, nawiasem mówiąc, wygrało konkurs architektoniczny na zagospodarowanie fabryki Ramischa. – Jesteśmy tu otoczeni pokrewnymi duszami: grafikami, designerami, projektantami. To nam raczej pomaga, niż przeszkadza. Oczywiście denerwujące są butelki po piwie, które się walają wkoło po weekendowych imprezach, ale myślę, że to wszystko powoli zostanie ogarnięte.
Łyżka dziegciu
Pisząc o butelkach, nie można nie wspomnieć o ciemnych stronach obrazu Off Piotrkowskiej. Nikt nie powie o nich pod nazwiskiem, bo byłoby to równoznaczne z wypowiedzeniem najmu, ale na liście zarzutów do Orange Property Group znalazło się kilka mocnych skarg. Numer jeden to nieuporządkowanie terenu wokół. Mimo rozlicznych obietnic nadal są tam dziura na dziurze, błoto, kałuże, sporo potłuczonego szkła i nieustannie przepełnione kosze na śmieci. Deweloper nie posadził tam nawet pół krzaka. Numer dwa to słaba ochrona. Teren jest otwarty i przyciąga wielu nieprzyjemniaczków, więc wieczorem (szczególnie w piątki i soboty) jest tam średnio bezpiecznie. Numer trzy to spychologia – najemcy uważają, że wszystko się spycha na nich. Coś chcesz? To sobie zrób. Numer cztery to biurokracja – trzeba pisać setki podań, jak za komuny, które rozpatruje potem pierwszy sekretarz Michał Styś.
Z zarzutami zgadza się Jędrzej Słodkowski, dziennikarz łódzkiej „Gazety Wyborczej": – Syf jak był, tak i jest. Deweloper nie kiwnął nawet palcem. Ale muszę przyznać, że i tak lubię to miejsce, bo to taka Łódź w pigułce. Zrujnowana infrastruktura, smrodek i bałagan, a w tym wszystkim fajni ludzie, młodzi i starsi, żule, dresy, hipsterzy, geje i Wietnamczycy. Zapytany, czym jest Off Piotrkowska dla Łodzi, odpowiada: – Stała się bez wątpienia alternatywnym centrum miejskiej kultury, które podbiło miasto naprawdę spektakularnie. Tam się po prostu chodzi, to główny adres. Na śniadanie, na popołudniową kawę, na wieczornego drinka. Są sklepy, pracownie, wydarzenia i znajomi. I trzeba oddać deweloperowi, że zrobił coś, co powinny robić władze miasta. Oczywiście OPG robi to tanim kosztem, ale jednak.
Michał Sobolewski, który z Anią Marczyk prowadzi słynną klubokawiarnię Owoce i Warzywa, a w Off Piotrkowskiej Spalonych Słońcem, dodaje: – Prywatny deweloper pokazał władzom miasta, jak łatwo i fajnie można skanalizować drzemiącą w mieszkańcach energię. Tak to właśnie u nas jest – ludzie działają, a władze gadają. Jak twierdzi Martyna Sztaba: – Łódź, zupełnie jak w dawnych czasach, opiera się na prywatnej inicjatywie. Na miasto nie ma co liczyć. Trzeba się więc samemu wziąć do roboty. Ale jakie są efekty! Michał Styś uważa, że Łódź jest miastem trudnym. Ale ja i moi wspólnicy twierdzimy, że to miasto ma ogromny potencjał. Kiedy przyjechałem tu w 2006 r. z Dublina i stanąłem w oknie fabryki Ramischa, wiedziałem, że już tu zostanę.