Najsłynniejsze rockowe zespoły powracają, by zagrać jeden charytatywny koncert jak Led Zeppelin lub jak The Police zarobić gigantyczne pieniądze na tournee. Muzycy Soundgarden – Chris Cornell, Matt Cameron, Ben Shepherd i Kim Thayil – do pomysłu ponownego spotkania podeszli ostrożnie. Ale zrobili wszystko, by nie był to epizod.
W 2010 r., po raz pierwszy od 13 lat, postanowili spróbować sił podczas koncertów, a gdy wypadły dobrze, zdecydowali się na płytę „the best of". Teraz ukazał się pierwszy od 16 lat album studyjny „King Animal".
Efekt jest zaskakujący: można było się spodziewać dominacji Chrisa Cornela, który w okresie zawieszenia działalności zespołu odnosił sukcesy wraz z formacją Audioslave, pracował też z Timbalandem. Tymczasem, o dziwo, nagrania robią wrażenie dzieła zbiorowego, w którym stopiły się talenty i gusty wszystkich muzyków.
Zespół nie powtórzył żadnego z wcześniejszych albumów, co przy comebackach prawie się nie zdarza. Nie epatuje spektakularnie głośną i ciężką muzyką gitarową. Nagrania są mocne, ale emanują spokojem. Pewnie to wynik harmonii panującej w kwartecie.