Moda za bezcen

Jakość, oryginalny design, unikatowość – tym wciąż nęcą klientów projektanci mody. Ale w miarę, jak ceny ich ubrań osiągają coraz bardziej kosmiczne pułapy, a liczba alternatyw stale rośnie, powstaje pytanie: czy warto jeszcze drogo się ubierać?

Publikacja: 09.12.2012 15:00

Moda za bezcen

Foto: Getty Images/FPM

Red

W sezonie wiosna/lato 2013 znana projektantka Jil Sander w ramach swojej męskiej kolekcji zaprojektowała torebkę śniadaniową za, bagatela, 185 funtów. Torba miała miała cztery wywietrzniki i bardzo porządną stebnówkę, co nie zmienia jednak faktu, że wykonana była z papieru, jak wszystkie inne opakowania służące do noszenia kanapek. – Ja osobiście uwielbiam tę torbę – przyznaje się Matt Majzner, stylista i choreograf pokazów mody. – Jest zupełnie niepraktyczna, a jej cena absurdalna, ale sam projekt po prostu piękny. Perfekcyjny pomysł wykorzystania formy papierowej śniadaniówki jako torby. Piękne i zabawne. A przecież taka właśnie powinna być moda.

Wiele osób o mniejszym poczuciu humoru często jednak nie docenia subtelnego artyzmu tego dzieła, bo uważają, że śniadaniówka za prawie 1000 zł to zwyczajna granda. Wskutek reakcji na sztucznie pompowane ceny haute couture powstał przemysł fast fashion, określany niekiedy jako największa modowa rewolucja od momentu powstania rynku mody za czasów Ludwika XIV.

Kogo stać na tanie sklepy?

Szybka moda, której korzenie sięgają lat 80. XX w., opiera się na paradygmacie quick response (ang. szybka reakcja), który zakłada błyskawiczne przenoszenie trendów z wybiegów wprost do powszechnej sprzedaży. Ubrania fast fashion są produkowane szybko i jak najniższym kosztem, tak by szerokie rzesze mogły się cieszyć designerskimi trendami zaraz po tym, jak zostaną zaprezentowane podczas światowych tygodni mody.

– Gdyby nie sieciówki, moda nie byłaby dziś tak powszechna ani tak łatwo dostępna – mówi projektant Damian Madox Nowacki.

– Dzięki sklepom takim jak H&M zniknęła bariera, jaką była wysoka cena światowych marek. Moda jest coraz bardziej egalitarna, a dzięki temu uczymy się czerpać przyjemność z ubierania się. Także Polacy, a przede wszystkim Polki, zaczynają się bawić modą, a przez to coraz gustowniej wyglądać.

Mekkami szybkiej mody są takie sklepy jak H&M, Peacock, Topshop i hiszpańska Zara. Ta ostatnia może być dla innych wzorem produktywności, odkąd osiągnęła pułap aż 30 tys. egzemplarzy każdego modelu odzieży, które następnie trafiają do prawie 600 sklepów w 58 krajach. Dzięki tak ogromnej podaży kolekcje są wymieniane już nie co sezon, ale nawet raz na cztery–sześć tygodni, czego efektem są bardzo niskie ceny.

Fashioniści ostrzegają jednak, żeby nie dać się łatwo nabierać na pozorną taniość sieciówek. – Nie nazwałabym w ogóle sieciówek tanimi sklepami – mówi Joanna Glogaza, autorka jednego z najbardziej cenionych polskich blogów modowych Styledigger. – Kiedy zestawimy ze sobą jakość proponowanych przez nie ubrań z wcale nie taką znowu małą ceną, okazuje się, że w wielu przypadkach lepiej byłoby kupić droższą porządną rzecz niż kilka bezużytecznych szmatek, które rozpadną się w krótkim czasie. To tak jakby porównywać designerskie meble z ich odpowiednikami z IKEA – mogą wyglądać podobnie, jednak z pewnością nie można ich postawić na tej samej półce.

Przytakuje jej Matt Majzner, który na pytanie, kiedy warto postawić na ubrania od projektanta, odpowiada: zawsze. – Mówi się, że biednego nie stać na tanie rzeczy. To prawda. Ubrania od czołowych projektantów są nieporównywalnie droższe od tych z sieciówek, jednak dużo lepszej jakości. Dlatego jeśli nie możemy sobie pozwolić na coś od światowego czy czołowego polskiego projektanta, poszukajmy młodszych, tańszych, a niekoniecznie mniej zdolnych.

– Ja jestem wielką fanką polskich marek, takich jak Zuzia Górska, Celapiu czy Klaudia Rozwadowska, które cenami niewiele różnią się od droższych sklepów sieciowych, a jakość i design, które oferują, są jedyne w swoim rodzaju – przytakuje Glogaza. Anegdotyczną sytuację na poparcie jej tezy opisuje Ewelina Kustra, projektantka mody i właścicielka marki SHE/S A RIOT. – W warszawskim centrum handlowym Blue City z moją marką brałam udział w targach – opowiada. – Pewna pani przeglądała moje płaszcze, zachwalała krój i dobrą wełnę. Ale minę miała nietęgą. „Skoro tak się pani podobają, dlaczego ma pani taką smutną minę?" – pytam. „Za prawie dwa razy tyle kupiłam jakiś chłam w Zarze i płakać mi się chce!" – odpowiedziała.

Krytyków rynku fast fashion jest coraz więcej, a działa, które wytaczają przeciw sieciówkom, coraz cięższe. Niektórzy, tak jak Elizabeth Cline, autorka książki „Overdressed. The Shockingly High Cost of Cheap Fashion" (ang. Zbyt ubrani. Szokująco wysoki koszt taniej mody), przemysł szybkiej mody oskarżają o wszelkie zło. Autorka, która na użytek publikacji badała warunki panujące w chińskich fabrykach odzieży, przekonuje w niej, że wzrost importu w Ameryce ma dramatyczny wpływ na wiele sfer gospodarki – od łamania praw pracowniczych, po dramatyczny spadek jakości ubrań. „Trend ubierania się w bardzo tanie ubrania, masowo produkowane przez detalistów, takich jak Forever 21 i H&M, niszczy gospodarkę, środowisko i dusze" – pisała.

Nie wszyscy jednak winą za galopującą konsumpcję obarczają nowe realia rynku mody. Coraz częściej zwraca się uwagę na to, że część tej winy powinni na siebie wziąć konsumenci. – Zdecydowanie nie jestem fanką fast fashion i staram się, jak tylko mogę, nie uczestniczyć w tej kręcącej się coraz szybciej machinie. Uważam jednak, że to nie sieciówki są winne, ale brak rozsądku i rozbuchana konsumpcja klientów – mówi Joanna Glogaza. – Kupujemy mnóstwo rzeczy, których nie potrzebujemy, ba, których nawet potem nie nosimy.

Nie kupuj tej kurtki

Jako przykład podaje niedawną reklamę firmy Patagonia, która przewrotnie zachęca klientów do... zrezygnowania z zakupu ich produktów. Na plakatach kampanii widnieje hasło: „Nie kupuj tej kurtki", a producenci tak tłumaczą swój nietypowy apel: „Ponieważ Patagonia pragnie być na rynku przez długi czas i pozostawić świat zdatnym do zamieszkania dla naszych dzieci, chcemy zrobić coś, co jest zaprzeczeniem dzisiejszego biznesu. Prosimy was, byście kupowali mniej i zastanowili się, zanim wydacie pieniądze na tę kurtkę lub cokolwiek innego". Swoją prośbę popierają liczbami, tłumacząc, że do wyprodukowania jednej z ich kurtek potrzebnych jest 135 litrów wody, czyli równowartość dziennego zapotrzebowania 45 osób, a proces powoduje emisję do atmosfery dwutlenku węgla w ilości 10 kg, czyli o wadze 24 razy większej niż produkt końcowy. – Mimo że sieciówki przecież tylko kopiują trendy tworzone przez projektantów, ich popularność jest ogromna. Jedna z najbardziej znanych światowych sieciówek płaci ciągłe kary za plagiatowanie ubrań od projektantów. Jednak robi to nadal, bo przy tak olbrzymiej sprzedawalności i tak jej się to opłaca – tłumaczy Matt Majzner.

Choć Topshop czy Peacock są całkowicie zależne od projektantów pod względem artystycznej wizji, to jednak one, jako ekonomiczne giganty, w ogromnym stopniu regulują współczesny rynek mody. Wystarczy spojrzeć na skutki kryzysu, które w Europie bardzo mocno podkopały pozycję dużych domów mody, takich jak Escada, Christian Lacroix czy Mariella Burani. W obliczu poważnego finansowego zagrożenia coraz powszechniejsza stała się sytuacja, w której największe projektanckie nazwiska, takie jak Sonia Rykiel, Jimmy Choo, Lanvin czy ostatnio Maison Martin Margiela, próbują utrzymać się na powierzchni, projektując linie odzieżowe dla wielkich sieci handlowych, takich jak H&M.

Moschino za trzy grosze

Dla wszystkich, którzy pragną ubierać się stylowo tanim kosztem, jednocześnie nie zasilać bezdusznego rynku sieciówek, istnieje trzecia droga. Lumpeksy. Ich zwolennicy jednym tchem wymieniają argumenty mające świadczyć o wyższości odzieży używanej nad seryjnie sprzedawaną. – Nadprodukcja ciuchów na świecie jest ogromna. Siedzimy na górze ubrań, których nikt nie używa, a korzystanie ze szmateksów to doskonały sposób, żeby przerwać ten krąg – mówi 32-letnia Dominika, z zawodu architekt, stała klientka łódzkich second-handów. – Do lumpeksów trafiają rzeczy sprawdzone, które zdążyły już przejść test „pierwszego prania", a nawet wielu kolejnych. Jeśli przetrwały tak długą drogę, to przetrwają już wszystko – mówi 24-letnia studentka dziennikarstwa Karolina.

– Poza tym w szmateksach sprzedawane są głównie ubrania z Zachodu, a one, nawet jeśli pochodzą z tym samych sieciówek, mają lepszą jakość niż te polskie – to tajemnica poliszynela.

Ona sama z ciucholandów korzysta od czasów gimnazjum. Tak jak inne miłośniczki second-handów zna dni dostaw do poszczególnych lokali i wie, jak upolować najlepsze kąski. A te czasem są naprawdę grzechu warte. – Sama upolowałam żakiet Ungaro za 12 dol. w amerykańskim lumpeksie czy spódnicę Moschino za 30 dol. – mówi Ewelina Kustra. – Nigdy nie rozumiałam osób, które swój zaniedbany wygląd usprawiedliwiały brakiem pieniędzy. Cena nie ma nic do rzeczy, bo czasem za grosze można kupić modowe rarytasy...

Choć do kupowania używanej odzieży powróciliśmy stosunkowo niedawno, warto pamiętać, że do połowy XIX w., kiedy z pełnym impetem ruszyła industrializacja, drugi obieg ciuchów był dla wszystkich naturalny. Swój wielki powrót second-handy przeżyły w latach 60. XX stulecia, kiedy to w garażach Europy Zachodniej powstały niewielkie stoiska z odzieżą z demobilu. Choć pierwotnie takie przybytki miały zaspokajać potrzeby ubogich, ich niezwykły potencjał szybko zauważyli wszelkiej maści oryginałowie – członkowie subkultur, artystyczna bohema i niepokorni intelektualiści. Wskutek pomyślnej koniunktury część lumpeksów szybko zmieniła profil – powstały znane na całym świecie second-handy i salony używanej mody, uważane niemal za luksusowe. Do takich miejsc należą choćby Spiegelbeeld w Amsterdamie, gdzie można nie tylko za grosze nabyć stare projekty Manolo Blahnika czy Calvina Kleina, ale i na miejscu uzyskać fachową poradę; londyńska Cornucopia, w której wyprzedaje się takie perełki jak cekinowa marynarka z lat 20. czy 80-letni welwetowy płaszcz; albo umiejscowione w tokijskiej dzielnicy Harajuku Chicago, gdzie od stóp do głów ubierają się japońscy miłośnicy cosplay.

Wygląda na to, że moda na tanią modę, o której istnieniu są przekonani fashioniści, zapanowała u nas na dobre. Jak zauważa Matt Majzner, ten trend wpływa już nie tylko na stylizacje uliczne, ale i wysokie krawiectwo. – Coraz częściej już nawet projektanci lansują stylizacje, które choć są bardzo drogie i świetnej jakości, wyglądają na niedrogie. Tani look jest na fali, także dzięki popularności blogów modowych i szafiarek, które wprowadziły go na salony. I nic w tym złego. W końcu o stylu nie decydują metki czy paragony. – Styl nie ma nic wspólnego z ubraniami! – mówi Ewelina Kustra. – To nasza osobowość i przekonanie, z jakim nosimy dane ciuchy: to dlatego jedni w zwykłym podkoszulki wyglądają zabójczo, a inni w drogiej kreacji od najsłynniejszego projektanta będą wyglądać jak pajac.

– Nonszalancja jest bardzo stylowa, o ile tylko nie jest szmatława – przytakuje jej Matt Majzner.

– Znam osoby, które ubierają się wyłącznie w lumpeksach. Kluczowe są jakość i dopasowanie stroju do okazji. Jeśli spełnia się te warunki, to można być stylowym zawsze, czy ma się na sobie ubrania projektanta, sieciówkę, czy lumpeks...

W sezonie wiosna/lato 2013 znana projektantka Jil Sander w ramach swojej męskiej kolekcji zaprojektowała torebkę śniadaniową za, bagatela, 185 funtów. Torba miała miała cztery wywietrzniki i bardzo porządną stebnówkę, co nie zmienia jednak faktu, że wykonana była z papieru, jak wszystkie inne opakowania służące do noszenia kanapek. – Ja osobiście uwielbiam tę torbę – przyznaje się Matt Majzner, stylista i choreograf pokazów mody. – Jest zupełnie niepraktyczna, a jej cena absurdalna, ale sam projekt po prostu piękny. Perfekcyjny pomysł wykorzystania formy papierowej śniadaniówki jako torby. Piękne i zabawne. A przecież taka właśnie powinna być moda.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"