Lato z dawnych lat

Temperatura lipcowa nie odstrasza od namiętnego charlestonowania w natłoczonych dancingach.

Publikacja: 26.07.2013 00:52

Zmienna w tym roku pogoda, deszcze i chłody, budzi obawy osób wybierających się nad polskie morze, a także – w opinii szerszej publiczności – podważa twierdzenia naukowców dotyczące globalnego ocieplenia. I rzeczywiście bywało nad Bałtykiem już znacznie cieplej. Tak np. na początku lipca 1936 roku woda w morzu w pobliżu Helu nagrzała się do 27 stopni, a w południowej części Zatoki Puckiej nawet do 31 stopni. W „Dzienniku Gdyńskim" relacjonowano „... jedni opalają się i smażą w skwarze słońca, aż swąd czuć w powietrzu. Inni zaś pławią swe cielska w ciepłych wodach, pozostawiając na sinej powierzchni lepką warstwę tłuszczu". W sposobie korzystania z uroków plaży niewiele się jak widać zmieniło. Okoliczności i warunki, w jakich spędzamy letnie wakacje, bardzo się niekiedy różnią od tych sprzed kilkudziesięciu lat. Czasem znów zastanawiająco je przypominają. Wybierzmy się zatem w wakacyjną podróż w czasie, do morskich kąpielisk i górskich kurortów z czasów międzywojennych i pierwszych lat PRL.

Niech żyje jazz

Celem dzisiejszych wyjazdów na wakacje jest, jeśli polegać na reklamach biur podróży, spełnienie marzeń i doznanie niezapomnianych przeżyć. Dawniej o niezwykłych wakacyjnych przygodach mówiono mniej. „Głównym zadaniem odpoczynku letniego jest zupełne zerwanie z dotychczasowym trybem życia, zaprzestanie na ten czas zajmowania się, choćby w myśli tylko, troskami i kłopotami codziennego życia i codziennej pracy„– radził «Ilustrowany Kurier Codzienny» w 1929 roku. Ten akurat postulat w dobie Internetu i Facebooka stracił na popularności. Wakacje to właśnie okazja, by swymi wrażeniami dzielić się z możliwie najszerszym gronem przyjaciół, krewnych i znajomych.

Niezawodnym sposobem oderwania się od trosk i kłopotów codziennego życia i codziennej pracy były i są wakacyjne rozrywki, a zwłaszcza dancingi, których miejsce zajęły dziś imprezy w klubach i dyskotekach. Korespondenci gazet donosili jeszcze w latach 20., że niektórych letników „temperatura lipcowa nie odstrasza od namiętnego charlestonowania w natłoczonych dancingach, by dać folgę drgawkom sercowo-nożnym" i twierdzili: „dancing na statku, w Polonii, w Lwiej Jamie, na wybrzeżu... Dancing to kwintesencja Helu". W Zakopanem, na Krupówkach, królował jazz. „Od rana do nocy niepowstrzymaną falą płynie ku lokalom Morskiego Oka, Bristolu, Trzaski, Karpia wielotysięczny tłum. Nie jedzą, nie piją, nie siadają nawet, tylko tańczą" – relacjonował w 1929 r. korespondent IKC. „W trzech sześciennych metrach podłogi tłoczy się i poci zwarta dwupłciowa rzesza. Chwilami nawet przypomina ten wszechstronny masaż prawdziwy taniec. Grunt – to kuracja!". Podobnie było w Krynicy, która przez 80 laty, nazywana „wielką stolicą letnią" i „królową wód", przeżywała czasy swej największej świetności: „słońce jest nieocenionem dobrodziejstwem, ono bowiem daje radość życia. „Deptak krynicki zalany słońcem, rozedrgany melodią muzyki jest miejscem całodziennej rewii kuracjuszy". Po zmroku radość życia zapewniały występy Jana Kiepury, Jaracza, Znicza i Wyrwicza zabawiającego elegancką publiczność Patrii, kino oraz nade wszystko – „liczne rozrywki towarzyskie w pierwszorzędnych lokalach, wykwintne kolacje i alkohole".

Efeb z ogłoszenia

Wakacjom towarzyszyło zawsze pewne rozluźnienie –  dawniej mówiono częściej o zagrożeniu moralności – w sferze obyczajów. „Wracając na plażę, zastałem miejsce obok rodzonej żony zajęte przez jakiegoś lowelasa, na którego widok porwało mnie małżeńskie oburzenie, więc powiadam: Szanowny Łaskawco, proszę się natychmiast wynieść własnym kosztem. Zabrałeś mi pan moje miejsce i przypalasz się pan do mojej żony. To zakrawa na gorący uczynek" – wspominał jeden z letników odpoczywających w Gdyni. Towarzystwa poszukiwano także poprzez ogłoszenia prasowe, np. w «Wiadomościach Zakopiańskich»: „Szukam znajomości towarzyszki miłej, młodej i przystojnej, lubiącej jednocześnie taniec i inne przyjemności życia – celem wypełnienia treścią pobytu w górach – młody, przystojny, pełen temperamentu Efeb".

„Wszędzie jak zwykle przeważa płeć piękna„ – zauważał w 1936 r. w korespondencji z Krynicy IKC. Rodziło to zapotrzebowanie na specyficzne prace sezonowe. „Danser – gigolo, wysoki przystojny, szuka zajęcia", głosił anons w „Wiadomościach Zdrojowych". Potencjalne pracodawczynie mógł jednak zniechęcić głośny w owym czasie proces fordansera Andrzeja Baranowskiego oskarżonego o szantażowanie pań i żądanie pieniędzy za utrzymanie w tajemnicy ich „przejść romantycznych". Oskarżony nie przyznawał się do winy, twierdząc, że „padł ofiarą zemsty zawiedzionych pań". Dziś wakacyjne przejścia romantyczne pań, zwłaszcza tych znanych publicznie, stają się od razu, nieraz za zgodą zainteresowanych, tematem dnia w tabloidach i wyspecjalizowanych portalach.

Pomimo różnych skandali i przestróg wakacyjne rozprzężenie w „spekulacjach damsko-męskich" pleniło się w czasach międzywojennych w najlepsze. „Goście przybywający do naszej podhalańskiej stolicy Polski nie mogą narzekać na ograniczenia w swobodzie i skrępowanie na każdym kroku, jak ma to miejsce w Rabce słynącej z dewocji i plotek niemiłych dla przybyłych. Pod tym względem na Zakopane nie można uskarżać się wcale! "– zachęcało zakopiańskie pismo. Zgorszeniu wydano zdecydowaną walkę dopiero w pierwszych latach PRL. „Zwolennicy czarnej kawy wypełniają po brzegi kawiarnie. Wśród nich rej wodzą kobiety (...) ostatnio napływ kobiet na Wybrzeże stał się wprost zastraszający. Młode, eleganckie, „wymanicurowane" i wymalowane, zalegają plaże, budząc zrozumiałą zazdrość tysięcy zapracowanych matek i kobiet pracujących w fabrykach i biurach (...) Nietrudno dostrzec tu smutną spuściznę okresu przedwojennego, gdy turystyka opierała się na założeniach handlowych i za pomocą krzykliwej propagandy szerzyła wyuzdanie i rozpustę" – pisał publicysta jednego z trójmiejskich dzienników.

Do zdecydowanych kroków wzywał w liście do redakcji pewien lekarz-społecznik: „Ostatnio mój gabinet nawiedzany jest coraz częściej przez młodych ludzi, niestety chorych wenerycznie. Okoliczności, w jakich nabyli chorobę, prowadzą do wniosku, że przyczyn zwiększonej liczby zachorowań należy szukać w przyjeździe na Wybrzeże znacznej liczby poszukujących przygód niewiast. Chcę zwrócić uwagę czynników miarodajnych, by znalazły sposób na zapobieżenie tej pladze, w przeciwnym razie przeprowadzana wielkim nakładem kosztów akcja W nie da rezultatów".

Tubylcy gorsi od bolszewików

Nawet w małych miejscowościach nadmorskich turyści oczekują dziś pokojów z łazienkami, wygodnych pensjonatów, licznych i różnorodnych zakładów gastronomicznych, czystości i porządku. W większych kurortach mogą liczyć na luksusowe hotele, eleganckie restauracje z daniami kuchni z całego świata, urządzone według najnowszych trendów lokale rozrywkowe oraz pełną ofertę najrozmaitszych usług. Wczasowicze z okresu międzywojennego, zwłaszcza wyjeżdżający nad polskie morze, gdzie turystyka dopiero się zaczynała, musieli być gotowi na wyrzeczenia. „Pensjonat w Jastarni wynajmuje się w Warszawie na ślepo. Na miejscu okazuje się, że pomysłowa właścicielka wynajmuje chałupy i strychy. Do restauracji iść trzeba zazwyczaj 15–20 minut – schodzą się plażowicze do drewnianej szopy, chwaląc sobie rozkosz płatnego treningu spacerowego między pieszczotliwym pogwarem nierogacizny i rykiem krów. Tu się płaci za honor przebywania na łasce swojskiego prymitywu" – ostrzegał „Kurier Warszawski" w 1928 roku. Inny autor twierdził, że nad polskim morzem mieszkają „straszni dzicy tubylcy, wrogowie Polaków, gorsi od Niemców, a nawet bolszewików. Ci tubylcy to właściciele hoteli i pensjonatów. Potrafią oni mścić się na najeźdźcach w sposób wyrafinowany. Nie dają mu pościeli, wody i miednicy. Słowo „łazienka" wzbudza w nich pusty śmiech". Narzekano nawet na Krynicę: „drożyzna wyśrubowana do cen humorystycznych, ścisk przy kasach i na poczcie, niepodobieństwo usiądzenia sobie na ławce, żeby kto na niej nie spał, hałasy późno w noc. W pensjonatach „za mostem" w jednej izbie mieści się 6–8 osób, tutaj nie wynajmuje się pokoju, lecz łóżko".

W czasach PRL sytuacja, zwłaszcza na odcinku gastronomii, nie uległa poprawie. Wręcz przeciwnie. We wczesnych latach 50. jeden z czytelników pisał w skardze do redakcji: „Wstąpiliśmy z żoną i kolegą do gospody ludowej w Ustce i poprosiliśmy o trzy piwa. Kelnerka podawała nam je po jednym kufelku w długich odstępach czasu. Kiedy po chwili zamówiliśmy ponownie trzy piwa i znów nie dostaliśmy ich od razu, kolega zwrócił jej uwagę, że to nie jest właściwy sposób obsługiwania. Kelnerka się obraziła i dość głośno wykrzykiwała pod naszym adresem różne brzydkie wyrazy. Przeszliśmy do rewiru kelnera imieniem Stefan i poprosiliśmy o książkę zażaleń. Odpowiedział, że to nieładnie wpisywać się do książki zażaleń, ponieważ wszyscy jesteśmy Polakami i każdy ma dość własnych zmartwień, natomiast kelnerka wykrzykiwała, że jesteśmy znani z takich awantur. Jesteśmy spokojnymi obywatelami i mieszkamy 400 km od morza. Skąd więc mogła mieć takie informacje?".

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"