Dziś nikt nie ma wątpliwości, że Brytyjczyk, który sprzedał 350 mln albumów, należy do światowej elity muzyki pop. Swoją pozycję utrzymał, nawet gdy w 1976 r. przyznał się do biseksualizmu, co kosztowało go utratę wielu fanów.
Poradził sobie w najtrudniejszych czasach dominacji techno i hip-hopu. Zaczął pisać muzykę do filmów Disneya. Nauczył się wykorzystywać skandale do podnoszenia popularności. Gdy Eminem obrażał go, dlatego że jest gejem – potrafił się pojednać. Zdobył fanów wśród nastolatków.
Jednak cztery dekady temu nie mógł się pochwalić jeszcze szlacheckim tytułem, a będąc niepowtarzalnym artystą w brytyjskiej skali, wciąż aspirował do miana światowej gwiazdy. Czas na dokonanie przełomu wybrał sobie trudny. Do skoku na pierwsze miejsce szykowali się Pink Floyd z „The Dark Side Of The Moon". David Bowie pysznił się albumem o Ziggy Stardust. Królowali artpopowy Roxy Music i glamowy Marc Bolan.
– Był to jednak czas, gdy cały zespół czuł wielką siłę – powiedział Elton John w wywiadzie dla „Clash Magazine".