Rz: Ciągle jest pan tak zajęty?
Krzysztof Penderecki: Gdybym chciał zrealizować to wszystko, co mam już zaplanowane, potrzebowałbym jeszcze 15 lat życia. Wiem, że czas, jakim mogę dysponować, nie zależy ode mnie i ze wszystkim nie zdążę, ale mój dziadek nauczył mnie, że nie można przez życie przejść ot, tak sobie, trzeba coś robić.
Niedawno zakończył pan nagrania dla Warnera. Trudno uwierzyć, że będą to pierwsze pańskie płyty, na których dyryguje pan orkiestrą i chórem Filharmonii Narodowej.
Tak się złożyło, Filharmonia Narodowa nagrywała dużo moich utworów, ale z poprzednim dyrektorem, Antonim Witem.
Jedna z płyt zdobyła dwa lata temu nagrodę Grammy.
To prawda. Ja natomiast od pewnego czasu realizuję inny projekt: utrwalenia moich utworów ze mną w roli dyrygenta. Dla firmy DUX nagrałem komplet symfonii z naszą młodą orkiestrą Sinfonią Iuventus. Bardzo ją polubiłem, to zespół niesłychanie elastyczny. Teraz zacząłem nagrywanie z nią koncertów instrumentalnych. Natomiast najważniejsze i najtrudniejsze oratoria postanowiłem powierzyć Filharmonii Narodowej. Na początek wybraliśmy utwory chóralne a capella, a także „Dies illa", ale sporo jeszcze przed nami.
Lubi pan nagrywać?
Tak, bo umożliwia mi to powrót do utworu, spojrzenie na niego od strony wykonawcy. Przede wszystkim jednak lubię świetne zespoły, takie jak Chór Filharmonii Narodowej. Z nim nawet praca nad moją trudną „Missa brevis" staje się przyjemnością. Zresztą „Dies illa" też nagrałem w ciągu jednego dnia, choć zaplanowano cztery sesje.
To jest pan wyjątkiem. Muzycy potrafią spędzać wiele dni w studiu, a z fragmentów różnych wykonań montują najlepszą ich zdaniem wersję. Technika to umożliwia.
Ja po prostu dobrze znam swoje utwory, a jeśli dysponuję takimi zespołami jak teraz, to praca idzie bardzo szybko.