Serwuję lokalne i sezonowe składniki z azjatyckim twistem. Lubię też na jednym talerzu łączyć wodę i las. W nowej karcie będzie np. polędwica z jelenia z glazurą z ostryg. Albo białe curry z kokosa i krewetek z grasicą cielęcą.
Dlaczego przeniosła pani swoją restaurację z Krakowa do Warszawy?
To nie tak. Otworzyłam restaurację w Warszawie, myśląc, że będę prowadziła dwie. Ale energii i czasu starczało tylko na jedną. Sukces warszawskiej restauracji był tak wielki, że wybrałam tę.
Nazwa Ramen Girl ma dwa człony. O ramenie już rozmawialiśmy, rozumiem, że słowo girl też ma tu swoje znaczenie.
Kiedy to wymyślałam, to było takie ironiczne odniesienie do mojej sytuacji życiowej. Ale ma to też sens kulinarny: uważam, że jedzenie w naszej restauracji jest żeńskie, emocjonalne, intuicyjne, żywiołowe.
A jak by pani określiła w ogóle sytuację kobiet-szefów kuchni w Polsce?