Nasza cywilizacja wyrosła na wynalazku pisma. Babilończycy odciskali znaki w glinie, Chińczycy malowali je na jedwabiu, Egipcjanie na papirusie, Rzymianie na pergaminie, po papierze skrzypiały gęsie pióra, potem stalówki. Ale kres tego nadchodzi – agonię zapoczątkowała maszyna do pisania, a cios miłosierdzia kończący egzystencję pisma odręcznego zadają na naszych oczach komputery, e-maile, esemesy.
Przejawem tego zjawiska była scena w amerykańskim sądzie podczas rozprawy przeciwko funkcjonariuszowi straży obywatelskiej, który zastrzelił nastolatka. Kobieta występująca jako świadek, poproszona o odczytanie listu stanowiącego dowód w sprawie, oświadczyła: „Nie rozumiem pisma odręcznego".
„Umiejętność ręcznego pisania jest współcześnie potrzebna na równi z umiejętnością naprawiania kolczugi, ubijania masła i wybierania miodu z barci. Dla pokoleń rozpoczynających edukację od stawiania koślawych liter w zeszytach z linijkami brzmi to jak zamach na świętość, ale faktem jest, że pismo odręczne przestaje być do czegokolwiek potrzebne" – stwierdził Departament Edukacji stanu Indiana, dając szkołom wolną rękę w kwestii nauczania pisania ręcznego. Podobnie jest na Hawajach, gdzie uczniowie, zamiast wywalać języki nad zeszytami, mogą ćwiczyć szybkie pisanie na klawiaturze.
A jednak, rezygnując z pisania na rzecz stukania, wiele tracimy, naukowcy już to odkryli. Na Uniwersytecie Princeton 65 studentów podzielono na dwie grupy, jedna miała sporządzać notatki z wykładu odręcznie, druga na laptopach. „Papierowi" lepiej zrozumieli treść wykładu.
Podobne eksperymenty przeprowadziła prof. Anne Mangen z Uniwersytetu w Stavanger, wraz z neurofizjologiem Jeanem-Lukiem Veleyem z Uniwersytetu w Marsylii. Sformułowali następujący wniosek: „Pisanie odręczne wiąże się z większą liczbą bodźców niż pisanie na klawiaturze. Podczas kreślenia liter mózg angażuje się w ruch dłoni, odczuwa nacisk na papier, aktywizują się inne części mózgu, dzięki ich współdziałaniu lepiej zapamiętujemy to, co napisaliśmy".