Dla artysty to był rok, w którym porządkował swoje życie oraz twórczość. Zrezygnował z samotniczej egzystencji w raju dla bogatych, czyli w Szwajcarii, i przeniósł się do Miami, by po kolejnym rozwodzie być blisko synów, których ma z trzecią żoną.
Wszystko zaczęło się od tego, że od czterech lat Phil nie dotyka alkoholu, który miał destrukcyjny wpływ na układ nerwowy muzyka i jego grę na perkusji. Pożegnanie z depresją otworzyło drogę do pojednania z trzecią żoną, z którą znów są razem.
Największą perłą w wydanej kolekcji jest pierwszy singiel, od którego zaczął się solowy sukces Collinsa – „In The Air Tonight". Wiąże się też z czasem jego pierwszych wielkich rodzinnych kłopotów. Pisał w pubie, nagrywał w pustym domu. W kompozycji, w której atmosfera napięcia tężeje z sekundy na sekundę, perkusyjna kanonada wyładowuje wściekłość i rozczarowanie.
Kariera solowa Collinsa jest pełna paradoksów. W latach 80. i 90. był jedną z największych gwiazd, chętnie zapraszaną do gościnnych produkcji i występów. Pomagał m.in. Ericowi Claptonowi, komponował tematy filmowe. Mody jednak się zmieniają i dobrą passę łatwo przegrzać. Tak też stało się z Collinsem.
Od 2010 roku nie wydał żadnej nowej płyty, zaś ostatnią był album z przebojami czarnoskórych gwiazd, których słuchał w młodości. Dla wielu fanów Genesis wieść o tym okazała się szokująca, był on przecież filarem jednej z najważniejszych formacji rocka symfonicznego. Stara miłość nie rdzewieje i swe soulowe fascynacje Collins mógł ujawnić właśnie na solowych płytach.