Reklama

Klasyka mniej banalna

Filharmonia Narodowa zakończyła sezon. Dominowała tradycja, ale nie zabrakło nowości.

Aktualizacja: 04.06.2017 18:25 Publikacja: 04.06.2017 17:42

Foto: Filharmonia Narodowa

To było dobra pointa na finał: w sobotę wieloletni szef chóru Filharmonii Narodowej Henryk Wojnarowski odebrał statuetkę Grammy, która dotarła wreszcie z Ameryki do Warszawy. Amerykańscy akademicy nagrodzili w tym roku płytę „Penderecki conducts Penderecki vol. 1", a skoro wyróżniono ją jako najlepsze nagranie muzyki chóralnej, oprócz dyrygenta (i kompozytora zarazem) prawo do statuetki ma też szef chóru.

Płytowe rarytasy

– Grammy jest najbardziej prestiżową nagrodą muzyczną, więc było to dla nas wydarzenie sezonu – mówi „Rzeczpospolitej" dyrektor naczelny Filharmonii Narodowej Wojciech Nowak. – Możemy się jednak pochwalić, że od niedawna jest dostępny także nasz album z utworami Karola Szymanowskiego. Myślę, że powstało wzorcowe nagranie ozdobione udziałem znakomitych solistów.

Filharmonia Narodowa już zapowiada kolejne płyty, przede wszystkim „Penderecki conducts Penderecki vol. 2", z kompletem utworów na chór a capella tego kompozytora. Ukażą się też koncerty skrzypcowe Wieniawskiego i Szostakowicza w wykonaniu zdobywczyni II nagrody na ubiegłorocznym Konkursie im. Wieniawskiego, Koreanki Bomsori Kim. Albumy te wydaje i dystrybuuje w świecie Warner Music.

Grammy stanowi zwieńczenie kariery Henryka Wojnarowskiego, który chórem kierował przez 38 lat i wcześniej aż sześciokrotnie był nominowany do tej nagrody. Zdobył ją na zakończenie pracy, bo od stycznia 2017 r. prowadzenie zespołu Filharmonii Narodowej przejął Bartosz Michałowski.

On też przygotował chór do ostatniego koncertu, ale publiczność czekała zwłaszcza na pierwszy występ w Polsce Bułgarki Vesseliny Kasarowej, która od dwóch dekad zaliczana jest do najlepszych mezzosopranów na świecie. Zaprezentowała się w młodzieńczym utworze Gustava Mahlera „Das klagende Lied" i nie był to najszczęśliwszy wybór na pierwsze z nią spotkanie. Miała co prawda najbardziej rozbudowaną partię spośród pozostałych solistów (niemieckiego tenora Markusa Petscha i Polki Ewy Vesin). Wyróżniała się pięknym, miękkim prowadzeniem frazy, ale jej głos nie ma takiej mocy, by zawsze przebić się przez gęstą tkankę muzyki Mahlera.

Reklama
Reklama

Nieoczekiwanie więc znacznie ciekawiej wypadł tego wieczoru kanadyjsko-niemiecki wiolonczelista Johannes Moser. Przykuł uwagę interpretacją pozornie niezbyt efektownego koncertu Edwarda Elgara.

Publiczność lubi opromienione legendą nazwiska i sławne zespoły. Od kilku lat takie atrakcje częściej zapewniają nowe sale koncertowe w Polsce we Wrocławiu i w Katowicach. W Warszawie można raczej liczyć na odkrycia artystów o ciekawej międzynarodowej karierze, której echa nie dotarły do Polski. To jest właśnie przypadek Johannesa Mosera, ale też armeńskiego skrzypka mieszkającego w Niemczech Sergeyja Khachatryana (znakomite wykonanie Koncertu Sibeliusa) czy włoskiego dyrygenta Stefano Monatanariego, który przygotował wieczór Rossiniego i muzyki z jego epoki.

Rodzimym odkryciem okazały się zaś dwa koncerty, które poprowadził 25-letni dyrygent Paweł Kapuła. Szczególnie interpretacja nieznanego w Polsce „Requiem" Maurice'a Durufle była dowodem jego wrażliwości muzycznej, ale i umiejętności kierowania rozbudowanym zespołem wykonawców.

Szef artystyczny Jacek Kaspszyk bardziej od gwiazd nastawia się na odświeżanie repertuaru. Mniej w nim pozycji oczywistych z żelaznego, XIX-wiecznego kanonu, więcej Gustava Mahlera i kompozytorów z przełomu XIX i XX wieku, takich jak Alexander von Zemlinsky czy Edward Elgar. Szczególnie cenne jest wydobywanie z zapomnienia polskiej muzyki tamtej epoki.

Dla Warnera i w USA

Jacek Kaspszyk promuje szczególnie Mieczysława Weinberga, którego utwory nagrał dla Warnera, a jego IV symfonię umieścił w programie tournée po USA, na które orkiestra Filharmonii Narodowej wyruszyła jesienią 2016 r. W programie sezonu dostrzec trzeba także utwory zamordowanego w 1944 r. przez hitlerowców Józef Kofflera czy urodzonego w Łodzi Pawła Kleckiego. Ten interesujący koncert poprowadził Łukasz Borowicz.

O odświeżaniu sprawdzonych pomysłów świadczy też cykl „Po prostu... Filharmonia!", który zastąpił urządzane przez lata młodzieżowe Czwartkowe Spotkania Muzyczne.

Reklama
Reklama

– To propozycja o walorach edukacyjnych – wyjaśnia dyrektor Wojciech Nowak – ale adresowana nie tylko do młodzieży. Pragniemy zainteresować nią także seniorów. To jest grupa, która chce obcować z muzyką, a nie zawsze tych ludzi stać, by kupić bilety na wiele koncertów symfonicznych. „Po prostu... Filharmonia!" znajduje się w fazie rozwoju. Utwory popularne przyciągają publiczność, bardziej wyrafinowana muzyka kameralna ciągle potrzebuje większego zainteresowania.

Finałowy koncert sezonu był transmitowany do internetu. – Mamy podpisaną umowę na sześć takich transmisji w roku – mówi dyr. Nowak. – Staramy się wybierać duże, szczególnie atrakcyjne wydarzenia.

Najpopularniejsze (na przykład wieczór kolędowy) odnotowują po 20–30 tys. wejść. A każdy koncert jest dostępny bezpłatnie w sieci przez rok.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: j.marczynski@rp.pl

Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama