Kiedy „Rz” zapowiadała najazd światowych gwiazd, producenci koncertów drżeli, czy Polacy będę mieli dość pieniędzy, by zobaczyć wszystkich, którzy pierwszy raz nie ominęli Polski, mimo że nie mamy autostrad, stadionów ani sal koncertowych.
Tymczasem frekwencja była wysoka jak na wyborach. Na Pearl Jam, Genesis, Red Hot Chili Peppers przyszło po 60 tys. fanów. Mniej bawiło się na The Rolling Stones i George’u Michaelu, ale bilety były droższe. Powstanie „Solidarności” uczcił rewelacyjny recital Roda Stewarta. Sopot Festival zaprosił Norah Jones, największą obecnie gwiazdę pop, która nagrała świetny album „Not Too Late”. Lubi jednak kameralne warunki, dlatego telewizyjny show zawiódł, mimo to chwała TVN za ambicje. Pierwszy raz tak licznie przyjechały do nas gwiazdy amerykańskiego rapu – 50 Cent, Wu- Tang Clan, NAS i Busta Rhymes. Zaśpiewała także czarna gwiazda Rihanna. Okrzepł Heineken Open’er z Beastie Boys i Bjork. Ale właśnie festiwale ujawniają paradoks naszego życia muzycznego – integracja z Europą grozi nam blichtrem i kopiowaniem komercyjnych wzorców. To, że po latach posuchy znaleźliśmy się w ogólnoświatowym obiegu popkultury, nie jest powodem, byśmy się ograniczali do roli konsumentów. Musimy znaleźć receptę na własne przeżywanie muzyki. Nie możemy też rezygnować z atutów, które ją wyróżniały – poezji i buntu. Niektórzy muzycy czują to, dlatego Raz Dwa Trzy nagrało nowe wersje piosenek Wojciecha Młynarskiego i sprzedało blisko sto tysięcy CD. Rea-gge’owy Habakuk zreinterpretował songi Jacka Kaczmarskiego. Stały się odtrutką na głupawe programy telewizyjne, lansujące wykonawców bez osobowości. Były też odpowiedzią na pustą elegancję telewizyjnego festiwalu tańca.
Fakt, że bierze w nim udział telewizja publiczna, nie mając jednocześnie programu lansującego wartościowe premiery – to wielki skandal. Podobnie jak to, że zrezygnowała z sopockiego Festiwalu Jedynki, oddając bez walki pole TVN i Polsatowi.
Cieszą udane próby przypomnienia dorobku naszych największych twórców, ale martwi fakt, że młodzi nie potrafią podjąć z nimi dialogu. Brakuje utalentowanych tekściarzy. Dlatego warto odnotować rozkwit literackiego talentu Kasi Nosowskiej. Rozwinęła go na solowej płycie „UniSexBlues”, barwnej także pod względem muzycznym dzięki Marcinowi Macukowi z Pogodna. Z tych samych powodów może podobać się płyta „Tak zwyczajny dzień” Karoliny Kozak – niezwykle osobista, szczera, liryczna. Nie do końca spełnił oczekiwania Tomek Makowiecki, stać go na więcej. Jedynym jasnym punktem na rockowej scenie są Muchy, jednak kilka dobrych piosenek wzorowanych na wczesnym T.Love i angielskim rocku – to za mało. Smutne, że od czasu Myslovitz, poza Pustkami, nie objawiła się rockowa gwiazda dużego formatu. Tym bardziej że Artur Rojek i koledzy zawieszają działalność. Oby, jak zapowiadają, tylko na rok.
W Sopocie Feel wylansował piosenkę „Jest już ciemno”. To świetny popowy przebój, ale chętnie kupowana płyta jest manieryczna, pozbawiona dobrego smaku. Dlatego przebojem roku są dla mnie „Koledzy” superduetu Wojciech Waglewski i Maciek Maleńczuk.