Flirt mody z malarstwem zaczął się na początku ubiegłego stulecia. Paul Poiret, protoplasta dynastii wielkich krawców, zainspirowany kostiumami Leona Baksta do Baletów Rosyjskich Diagilewa, skupił wokół siebie grupę artystów projektujących stroje, a przede wszystkim – wzory na tkaniny. Zwłaszcza sukcesy w tej dziedzinie odnosił Raoul Dufy, malarz fowista, od 1911 roku także designer. We francuskiej fabryce tekstyliów Bianchini-Ferier tworzył wyraziste, drapieżne kompozycje na jedwabiach i brokatach. To był cud: kobiety potępiające w czambuł nowoczesną sztukę bez oporów paradowały w dzikich kreacjach Dufy’ego.
W latach międzywojennych za najbardziej ekstrawagancki, ale też najbardziej artystyczny uchodził dom mody Elsy Schiaparelli, włoskiej intelektualistki zbratanej z surrealistami. Jej genialnym pomysłem okazało się zatrudnienie Salvadora Dalego w roli projektanta kapeluszy i Jeana Cocteau do projektowania detali strojów. To dopiero był odlot! Kapelusiki w formie przewróconego do góry nogami pantofla, z wyzywająco sterczącym obcasem. Kapelusz a` la rożek lodów, berecik niby-korona, toczek z łebkiem psa. Cocteau zaproponował m.in. haft imitujący wymalowane usta wokół kieszonek przy żakiecie lub równie iluzoryczny wyhaftowany pasek o kształcie dłoni trzymającej chustę. Były jeszcze guziki-clowny, bolerko haftowane w słonie cyrkowe i linoskoczków (dzieło mistrza haftu Lesage’a) i mnóstwo mniej realistycznych, za to bardzo efektownych malunków.
Co ciekawe – niedawno widziałam w Kolonii wystawę młodej polskiej artystki Pauliny Ołowskiej. Temat jej wielkich obrazów: malarskie kreacje Elsy Schiaparelli. Moda i sztuka zakręciły kółko.
Pierwsze jaskółki wielkiej rewolucji młodzieżowej mody pojawiły się w połowie lat 60.: krótkie, coraz krótsze sukienki o prostych kształtach i czystych, ostrych kolorach noszone do plastikowych botków – to sztandarowe propozycje Pierre’a Cardina i André Courrregesa. To ten ostatni wylansował przebój lat 60.: trapezoidalną, prostą minispódniczkę. W pewien sposób te ubiory przypominały awangardowe stroje lansowane – wówczas na minimalną skalę – przez radzieckich konstruktywistów: Rodczenkę, Popową, Stiepanową. Klasyczny Yves Saint-Laurent też nie oparł się wpływowi abstrakcji i w 1965 roku złożył hołd Mondrianowi – minisukienką skonstruowaną na wzór jednego z jego płócien.
Pop-art też nie stronił od związków ubiorów z malarstwem – w stylistykach a` la dzieci kwiaty czy w hipisowskiej, pseudoetnicznej. Jak zwykle modowi anarchiści przegrali na całej linii. Ich wywrotowe koncepcje podchwyciły wielkie domy mody. W wersji mieszczańskiej zastosowano ekskluzywne tkaniny i znane nazwiska. W 1969 roku furorę zrobiła kolekcja „Soire de Paris” z czarnego jedwabiu zdobionego przez Louisa Férauda motywami w stylizowane kwiaty.