- Kto chce rozgnieść patelnią czosnek? – pyta Katia Roman prowadząca zajęcia w Little Chef. Zgłasza się nieśmiała siedmioletnia Japonka i z przejęciem miażdży ząbek na desce.
Gotowanie to dziś kolejny trening w napiętym grafiku najmłodszych. Wcale nie codzienna czynność, do której wdrażało się ich w kuchni. Jeśli mama nie gotuje w domu, bo nie ma czasu, szansę na kontakt z mąką, cukrem i patelnią dziecko ma tylko na kursie, w czasie, gdy rodzice są w pracy.
Little Chef to szkoła gotowania dla najmłodszych. Dzieci poznają tu różne przepisy, zasady pracy w kuchni oraz radość z samodzielnego przyrządzania jedzenia. Piją sok z cytryny i próbują po raz pierwszy w życiu czosnku. Te, które nie chcą w domu nic jeść, pochłaniają kilka własnoręcznie zrobionych „świnek w kocykach” (kiełbaski w cieście, na zdjęciu).
Katia Roman mówi: – U nas dzieci wszystko robią same. Odmierzają mąkę, gniotą ciasto, dosypują soli, trą ser. Dwóch rzeczy im nie wolno: używać ostrych narzędzi i dotykać piekarnika. Poza tym nasi kursanci poznają każdy etap powstawania potrawy. Uczą się pracować w grupie, sprzątać (wyrywają sobie odkurzacz!), ale przede wszystkim poznają gotowanie od podstaw. Namawiamy ich do wąchania, dotykania, pokazujemy, jak produkt zmienia formę – jak z białka robi się piana, a potem beza. Dzieci dowiadują się, jak pachnie cynamon, jak się czuje kminek między palcami, jak to jest gnieść go w moździerzu. Uczymy kuchni międzynarodowej.
Dzieci robią tzatziki, chińskie pierożki, sałatki owocowe, kopytka, fajitę z kurczakiem, pieką muffiny. Po zajęciach przygotowują stół i razem jedzą to, co zrobiły. Czasem częstują rodziców, żeby się pochwalić. – Wychodzą dumne – opowiada Roman. – To fantastyczne patrzeć, jak otwierają się na nowe smaki. Chcemy im pokazać, że jak się dobrze je, to się dobrze żyje. Żeby nie uważały chipsów i hamburgerów za dobre jedzenie.