Liberator harley

Chyba żaden inny produkt współczesnego przemysłu nie ma takiej władzy nad ludzkimi uczuciami jak praojciec dzisiejszych motocykli

Aktualizacja: 11.07.2008 05:24 Publikacja: 10.07.2008 20:17

Liberator harley

Foto: materiały prasowe

Dziwna moc tkwi w tej niewiele zmieniającej się od lat konstrukcji. Potężny silnik zwany widłakiem, o dwóch cylindrach ustawionych pod kątem na kształt litery V, którego brzmienia na drodze nie można pomylić z żadnym innym. W klasycznych modelach – wysunięte daleko przed wysoko osadzoną kierownicę przednie koło umocowane na długim teleskopowym widelcu. Zbiornik na paliwo przypominający odwróconą kroplę wody. Błyszczące chromy. I logo – jedno z najlepiej rozpoznawalnych na świecie.

Właśnie mija 105 lat od chwili, gdy bracia Davidson i William Harley zbudowali w Milwaukee swój pierwszy motocykl.

– Harley stał się częścią wielkiego amerykańskiego mitu wolności. Nadal nazywa się go czasem liberatorem – wyjaśnia najstarszy czynny harlejowiec w Polsce, prezes pierwszego w kraju Harley-Davidson Club we Wrocławiu Adam Meller.

Bohaterowie niezapomnianego "Easy Ridera", Wyatt zwany Kapitanem Ameryką i jego kumpel Billy, przemierzają na swych harleyach-davidsonach długą drogę z Kalifornii do Luizjany – w poszukiwaniu wolności. Ale zanim ją znajdą, obaj giną z rąk lokalnych bandytów pod Nowym Orleanem.

Sytuacja dzisiejszych miłośników wolności i motocykli marki Harley jest bez porównania lepsza. A i droga na ogół krótsza.

W przypadku Jarosława Chrobocińskiego to najczęściej kilkunastokilometrowa trasa z domu do jednej z należących do niego restauracji w Warszawie. – Nie ma słów, by opisać poczucie swobody, jakie mnie ogarnia, kiedy siadam na harleya – podkreśla.

Szacuje się, że po polskich drogach jeździ obecnie ponad 1000 harleyów, z czego ok. 300 w samej Warszawie i okolicach.

Ale kiedyś, o czym mało kto już pamięta, było ich jeszcze więcej. Trafiły do Polski wraz z armią radziecką, która dostała od Amerykanów jako pomoc wojenną ponad 20 tys. legendarnych wojskowych harleyów WLA (z 1942 r.). Wielu mieszkańców wsi, zwłaszcza we wschodnich województwach, miało w stodołach nawet po kilka amerykańskich motocykli. Niektórzy, zaopatrzywszy je w wózki i terenowe opony, używali ich do orki. Potem harleye stały się jednak rzadkością.

Adam Meller swojego pierwszego HD złożył w 1969 r. z części przechowywanych przez 20 lat w piwnicy jednego ze znajomych. Sprzedający dołączył do niego dokument – rodzaj zbiorowego dowodu rejestracyjnego wystawionego na pojazdy, które rząd lubelski przekazał w 1944 r. władzom Lublina. Wkrótce potem powstał wrocławski klub, któremu Meller prezesuje już prawie 40 lat.

– Harleye były egzotyką w peerelowskiej rzeczywistości, pomagały choć trochę się od niej uwolnić. Czasy były takie, że amerykańska flaga na baku narażała na kontrole milicji i uniemożliwiała wjazd do NRD czy Czechosłowacji – wyjaśnia. – Potem objechałem z kolegami harleyem większość krajów Europy i cały zachód Stanów Zjednoczonych. Przebijałem się na motocyklu przez pustynie i burze piaskowe. Marzę o Australii.

Harley-Davidson to motocykl wielkich przestrzeni i biegnących prosto jak strzelił dróg liczących tysiące kilometrów, jak przecinająca prawie cały kontynent amerykański słynna szosa nr 66 z Chicago do Santa Monica. Jego legenda – a mówi się nawet o filozofii – wyrasta z amerykańskiej tradycji. Z jednej strony nawiązuje do starego mitu drogi, gdy człowiek wyzwolony od krępujących go więzów wyrusza przed siebie, najczęściej na Dziki Zachód. Z drugiej strony harley to jedna z ikon kontrkultury, symbol buntu amerykańskiej młodzieży – beatników, hipisów i rockersów. Harleyami pasjonowali się Jimmy Hendrix i Bob Dylan, choć także Elvis Presley.

W Polsce ta ideologia podróży przed siebie nie ma głębszych korzeni, a i odpowiednich dróg brakuje. W zlotach w Stanach Zjednoczonych, np. w Dayton, uczestniczy nieraz blisko pół miliona właścicieli harleyów. Na największą z trzech dorocznych imprez HD, organizowaną przez klub Warsaw Chapter Poland, przyjeżdża ich ok. 800. Jednak i u nas HD to dużo więcej niż zwykły motocykl.

– Harley zmienia życie i sposób myślenia. Pomaga odkryć na nowo takie wartości jak przyjaźń – twierdzi szef Warsaw Chapter Poland Dariusz Kramek.

W jednej z pierwszych scen "Easy Ridera" Kapitan Ameryka przed wyruszeniem w drogę zdejmuje z ręki i wyrzuca zegarek. Większość dzisiejszych posiadaczy harleyów na taki gest nie może sobie pozwolić.

– Kupując harleya, można jednak liczyć, przynajmniej w weekendy, na krótkie wyzwolenie się od codzienności. Pod warunkiem, że się na nim naprawdę jeździ – uważa Kramek.

A nie jest to u nas wcale oczywiste. Niemała część z dzisiejszych właścicieli kupiła HD, by pokazać, że ich na to stać, zaimponować otoczeniu i ukazać światu wizerunek twardziela. Takie reprezentacyjne maszyny mają często przebieg mniejszy niż tysiąc kilometrów rocznie. Zniżka cen (związana ze spadkiem wartości dolara) spowodowała, że harleye trochę się zdemokratyzowały i ostatnio rzadziej kupuje się je dla samego prestiżu.

Wprawdzie większość czynnych harleyowców to wciąż weterani, zamożni panowie około pięćdziesiątki lub starsi, ale ostatnio pojawia się w tym gronie sporo młodszych motocyklistów. To znaczy takich, którzy nie przekroczyli czterdziestki.

– Miałem w życiu okres, kiedy pasjonowałem się szybkimi motocyklami, "ścigaczami", na których jeździ się ponad 200 km/h. Teraz już tyle adrenaliny nie potrzebuję. Jadę na harleyu 80 km/h, siedzę sobie wygodnie, delektuję się na luzie kontaktem z przestrzenią i krajobrazami – wyjaśnia Jarosław Chrobociński, od trzech lat właściciel VRoda.

Jeszcze przed paru laty kupno nowego HD, nawet najmniejszego modelu z rodziny Sportster, oznaczało wydatek 70 – 80 tys. zł. Obecnie, głównie dzięki spadkowi kursu dolara, nowego sportstera można kupić u autoryzowanego dilera już za ok. 35 tys. zł. Nawet o 50 proc. mniej kosztuje motocykl, który samemu sprowadzi się z USA (katalogowa cena najmniejszych sportsterów wynosi tam ostatnio poniżej 7 tys. dol.). Większe (Electra, Softail, VRod) kosztują 80 – 180 tys. zł (kilkuletni VRod to wydatek ok. 50 tys. zł). W ubiegłym roku dilerzy sprzedali ok. 250 sztuk różnych modeli HD, co najmniej drugie tyle trafiło na rynek dzięki prywatnym importerom.

Pierwszy motocykl bracia Davidsonowie – William, Arthur i Walter – zbudowali w 1903 r. wraz z Williamem Harleyem w małej komórce za swym domem w Milwaukee. Jak twierdzą harleyowcy, do skonstruowania jego gaźnika posłużyła stara puszka po pomidorach. W pięć lat później, po wprowadzeniu silnika o układzie widłowym, produkcja wzrosła do ponad 1000 motocykli rocznie. Gdy zakończył się wielki kryzys, harleye zaczęły podbijać świat. Przyczyniła się do tego II wojna światowa (podczas której armie alianckie otrzymały prawie 90 tys. HD), upadek jedynego amerykańskiego konkurenta, Indiany, oraz skonstruowanie znacznie lżejszych i coraz nowocześniejszych silników. W połowie lat 70., na fali boomu motocyklowego, produkcja HD przekroczyła 75 tys. rocznie, od lat 90. wynosi ok. 150 tys. maszyn w ciągu roku.

Dziwna moc tkwi w tej niewiele zmieniającej się od lat konstrukcji. Potężny silnik zwany widłakiem, o dwóch cylindrach ustawionych pod kątem na kształt litery V, którego brzmienia na drodze nie można pomylić z żadnym innym. W klasycznych modelach – wysunięte daleko przed wysoko osadzoną kierownicę przednie koło umocowane na długim teleskopowym widelcu. Zbiornik na paliwo przypominający odwróconą kroplę wody. Błyszczące chromy. I logo – jedno z najlepiej rozpoznawalnych na świecie.

Pozostało 93% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
MICAS - pierwsze Muzeum Sztuki Współczesnej na Malcie
Kultura
Koreanka Han Kang laureatką literackiego Nobla. Wiele łączy ją z Polską
Kultura
Holandia: Dzieło sztuki wylądowało w koszu. Pomylono je ze śmieciami
Sztuka
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie coraz bliżej