Cały zestaw nie jest jednak na tym samym poziomie. Z pierwszej płyty można początkowe utwory pominąć. Andrzej Zieliński i Stanisław Deja przy fortepianach starają się olśnić zbyt wieloma pomysłami, Jacek Zieliński dopiero się rozgrzewa (album jest zapisem koncertu z grudnia 2007 r.), badając możliwości swego głosu. Ale już przy „Medytacjach wiejskiego listonosza” twórcy Skaldów odzyskują formę.
Piosenki Skaldów wciąż żyją. A na dodatek w nowych opracowaniach – bez gitar elektrycznych i perkusji – potrafią ukazać nie w pełni dostrzegane może wcześniej walory.
W wersji na dwa fortepiany z towarzyszeniem grającego na skrzypcach Jacka Zielińskiego oraz wiolonczelistki Katarzyny Głoszkowskiej najlepiej brzmią przeboje w tonacji niezbyt serio. Skaldowie lubili siębawić konwencjami, nie stronili od pastiszu, by wspomnieć „Wieczór na dworcu w Kansas City”, „Nie całuj mnie pierwsza” czy „Króliczka”. Obaj pianiści efektownie rozwijają pomysły muzyczne tych piosenek, które zyskują nowy, postmodernistyczny wdzięk.
Atutem Skaldów zawsze były też teksty najlepszych autorów. Nieprzytłumione rozbudowaną instrumentacją lepiej teraz docierają do słuchacza. Przykładem tego – choćby zapomniany „Bas” Wojciecha Młynarskiego z pointą, którą można dedykować kolejnym rządzącym: „Nie zawsze twój bas dociera do mas, czasami trzeba piano”.
Andrzej Zieliński postanowił odświeżyć nie tylko najpopularniejsze kompozycje. Przypomniał rozbudowaną suitę „Krywaniu, Krywaniu”, która stanowiła ozdobę płyty Skaldów z 1973 r. Kilkunastominutowy utwór nie zyskał wówczas uznania, zaprezentowany teraz w innym kształcie nadal stanowi kwintesencję stylu Skaldów, w których odniesienia do góralskiego folkloru i klasyki łączyły się z oryginalnymi pomysłami Andrzeja Zielińskiego.