Wystrzałowa rozrywka

Prawie każdy początkujący strzelec ulega poczuciu władzy, jakie daje chłodny dotyk broni w dłoniach i świadomość, że przez krótki moment jest się panem życia i śmierci. Nawet jeśli celem jest tylko tarcza z namalowaną postacią w kapeluszu.

Publikacja: 12.11.2008 11:54

Ci, którzy połkną bakcyla, szybko wracają na strzelnicę i za swoje nowe hobby gotowi są płacić krocie. Strzelnice sportowe w dużych miastach nie narzekają więc na brak klientów. Strzelają głównie hobbyści i sportowcy amatorzy. Profesjonaliści – policjanci, wojskowi czy konwojenci, którzy mają dostęp do strzelnic w jednostkach, nawet jeśli wynajmują obiekty sportowe, rzadko ćwiczą po godzinach. Kluby wypełniają więc zapaleńcy – przedstawiciele wszystkich pokoleń, zawodów i grup społecznych. Coraz częściej także kobiety.

[srodtytul]Sport dla każdego[/srodtytul]

Bywalcy strzelnic interesują się głównie bronią krótką, czyli taką, której długość nie przekracza 30 cm. Należą do niej pistolety z magazynkiem, w którym mieści się od 6 do 16 naboi, i rewolwery, w których magazynek stanowi bęben z 5–6 komorami nabojowymi. O wiele mniejszą popularnością cieszy się broń długa, do której należą karabiny, używane głównie do polowań, przez wojsko oraz policyjne służby szturmowe. Broń ta – myśliwska lub karabiny maszynowe – to rozrywka wymagająca określonych warunków i miejsca. Dlatego najczęściej oferują ją strzelnice w ośrodkach wypoczynkowo– sportowych. Celowanie z profesjonalnej broni z lunetą optyczną na stojąco czy z broni pneumatycznej w pozycji leżącej to jedna ze sztandarowych ofert firm organizujących wyjazdy integracyjne dla firm. Animatorzy takich wyjazdów robią wszystko, by oderwani od biurek pracownicy poczuli się jak na froncie, a ściślej w warunkach, do jakich przyzwyczaiły ich filmy akcji typu „Rambo”. Uczestnicy zaimprowizowanych bitew nigdy jednak nie strzelają z ostrej amunicji, a ich bezkrwawe szturmy bacznie obserwują instruktorzy. „Zabawa” z bronią podobno jak żadna inna służy team-buildingowi i uczy bezwzględności wobec konkurencji. Natomiast na strzelnicach zamkniętych broń długa to rzadkość, głównie dlatego, że myśliwi wolą ćwiczyć w warunkach zbliżonych do tych, w jakich przychodzi im polować. Ale miłośnicy wielkich giwer znajdą coś dla siebie nawet na strzelnicy w centrum miasta.

[wyimek]Ciężar żelastwa w dłoni, huk i siła odrzutu, a potem sprawdzanie, ile razy udało się tym razem strzelić w dziesiątkę [/wyimek]

Zupełną niszę stanowią „czarnoprochowcy”, strzelający z broni, której tzw. materiałem pędnym jest czarny proch – mieszanka saletry, węgla drzewnego i siarki. Broń czarnoprochowa jest bronią archaiczną, a wystrzałowi z niej towarzyszy niski huk, ogień i dużo dymu.

Najpopularniejsze wśród strzelców amatorów są tzw. pistolety samopowtarzalne, kalibru 9 mm, jakich używają m.in. policjanci. Początkującym instruktorzy proponują zwykle polską broń wyprodukowaną w latach 60., czyli P64, do dziś używaną w polskiej policji, lub nowszą P83, stosunkowo lekką. Bardziej zaawansowanym strzelcom proponuje się większe i cięższe glocki, walthery P99 lub wielkie włoskie beretty, niepolecane dla osób drobnych, o delikatnych dłoniach. Widok takich osób, przeważnie kobiet, celujących z ogromnego pistoletu nikogo już dziś na strzelnicach nie dziwi. A strzelanie, jak przekonuje Jan Ciupiński, emerytowany policjant i instruktor strzelectwa w małopolskiej komendzie wojewódzkiej w Krakowie, to sport dla każdego.

– Uprawiany rekreacyjnie nie wymaga wielkiej tężyzny fizycznej. Strzelec może też nosić okulary. Nie przeszkadza nawet spora nadwaga, bo taki człowiek jest bardziej stabilny – mówi Jan Ciupiński. I zapewnia, że strzelanie nie preferuje żadnej z płci. – Kobiety są tak samo dobre jak mężczyźni, a często przewyższają ich umiejętnościami. Cechą dobrego strzelca jest przede wszystkim opanowanie i spokój, bo mimo że ta dyscyplina wydaje się dynamiczna, wymaga wielkiej cierpliwości i żmudnych ćwiczeń – zastrzega instruktor.

[srodtytul]Trudniej niż na filmie[/srodtytul]

I rzeczywiście, nastawieni na błyskawiczny sukces szybko się rozczarują. Łatwość, z jaką posługują się bronią policjanci na filmach, wymaga wieloletniego treningu. Dobrego strzelca czynią tysiące godzin ćwiczeń. Naukę profesjonalnego strzelania zawsze rozpoczyna trening bezstrzałowy – ćwiczenie odpowiedniego złożenia się do strzału, przymierzenia ręki, regulacji oddechu. Włożenie naboju do lufy to zwieńczenie kilkudziesięciominutowych ćwiczeń. Zniechęcające może być ładowanie naboi do magazynka i przeładowywanie broni, co wymaga sporej zręczności i siły. Początkujących niezmiennie zaskakują: wystrzał – potworny huk, przed którym chronią obowiązkowe na strzelnicach słuchawki, i odrzut broni. Okazuje się, że lekki pistolet wymaga sporej siły i przy odrzucie może nawet poranić delikatne ręce. Kolejna przeszkoda to celowanie. Nienawykłe oko szybko męczy się przy kilkunastu nawet próbach dostrzeżenia w małej szczelinie muszki szczerbinki i małej kropki, jaką strzelecka tarcza wydaje się nawet z odległości 15 m.– Ale te drobne przeszkody są niczym w porównaniu z satysfakcją, jaką daje ten sport. Ciężar żelastwa w dłoni, huki siła odrzutu, a potem sprawdzanie, ile razy udało się tym razem strzelić w dziesiątkę – mówi Krzysztof, 30-letni prawnik z Warszawy, który, jak sam przyznaje, na strzelnicy zostawia co tydzień gigantyczne pieniądze.

[srodtytul]Nie na każdy portfel[/srodtytul]

45-letni Tomasz, były koszykarz, o strzelaniu może rozmawiać godzinami, chociaż 20 lat temu, podczas odrabiania obowiązkowych 63 dni w wojsku, robił wszystko, by z karabinem mieć jak najmniej do czynienia. – Brzydziłem się wszelkimi środkami represji i narzędziami, które uśmiercają i zadają ból. Szczyciłem się tym, że tylko raz przemaszerowałem z karabinem, w dodatku nienaładowanym. Aż pewnego razu, kilka lat temu, koledzy zabrali mnie na strzelnicę i namówili, żebym strzelił. Zaraziłem się od razu, a na strzelnicę na warszawskiej Legii latałem jak głupi – wspomina. Przystopował, bo wprost proporcjonalnie do wzrostu nowej pasji szczuplało jego konto.

[wyimek]Od 1 stycznia 2004 r. można bez pozwolenia kupić funkcjonalną replikę broni palnej wytworzonej przed 1850 r., a wiatrówkio energii kinetycznej pociskudo 17 J są dostępne bez żadnych formalności.[/wyimek]

Nie ma się co oszukiwać – strzelanie to kosztowny sport. Na większości strzelnic za sam wynajem stanowiska płaci się od 20 do 50 zł za godzinę. Koszt papierowej tarczy to od 1 do kilku złotych, a za jeden nabój zapłacimy od 2 zł wzwyż. Kolejny wydatek to wynagrodzenie dla instruktora – kilkadziesiąt złotych za godzinę. Koszt pojedynczego, 45-minutowego treningu wynosi zwykle grubo ponad 100 zł,a lwią jego część, przynajmniej w przypadku początkujących strzelców, zajmuje nauka obsługi pistoletu i właściwego uchwytu. Na strzelnicy warszawskiej Legii za półtoragodzinny zestaw – stanowisko, dwa rodzaje broni, 100 strzałów – zapłacimy 150 zł plus 75 zł dla instruktora. A ten zbędny jest tylko w przypadku strzelców zaawansowanych, posiadających licencję, którzy jednak i tak są bacznie przez instruktora obserwowani. Neofitom samodzielnie strzelać nie wolno, a trener nie tylko objaśnia kolejność poszczególnych ruchów i wytyka błędy, ale także nie odstępuje kursanta na odległość większą niż 50 cm. – Instruktor musi być tak blisko, by w razie czego móc wytrącić mu broń. Jest ciągle skoncentrowany na ruchach szkolonego i musi umieć przewidzieć jego reakcje – tłumaczy komisarz Robert Horosz z Komendy Głównej Policji, instruktor strzelania. I przyznaje, że jest czujny nawet w przypadku doświadczonych kolegów policjantów. – To broń palna, która może zrobić krzywdę. W służbach mundurowych – policji i wojsku – ogromną wagę przywiązuje się do zasad bezpieczeństwa. Dlatego żołnierze i policjanci mają odruch sprawdzania, czy broń jest zabezpieczona, a jeśli mają ją komuś pokazać czy oddać, wyjmują magazynek– wyjaśnia komisarz.

Tego samego wymaga się od osób, które mają pozwolenie na broń i ćwiczą z własnym sprzętem. Nawet stali bywalcy, zanim wyjdą, słyszą pytania o rozładowanie pistoletu i zamknięcie go w specjalnej walizce.

[srodtytul]Nie przygotuje do napadu[/srodtytul]

Krzysztof, wspomniany prawnik, od kilku miesięcy myśli o kupieniu własnej broni, ale najpierw chce się zapisać do sekcji sportowej. Wie, że na pozwolenie na broń do ochrony osobistej nie ma szans. – Władze wydają je tylko tym, którzy udowodnią, że ich życie jest w niebezpieczeństwie. A policja wychodzi z założenia, że sama potrafi obronić obywatela, i te pozwolenia rozdziela oszczędnie – ironizuje.

Pozwolenie na broń udaje się uzyskać np. właścicielom kantorów, którzy przewożą sporą gotówkę. Zwyczajni amatorzy strzelania liczyć na to nie mogą, dlatego większość z nich robi licencję strzelecką i zdobywa pozwolenie na broń sportową, by potem nosić ją do ochrony osobistej. Mają obowiązek trzymać ją w sejfie,a przewozić mogą wyłącznie z domu na strzelnicę i z powrotem, w specjalnej, zabezpieczonej walizce. Ekskoszykarz Tomek z zakupu własnego glocka zrezygnował w ostatniej chwili. – Ja, pacyfista, odkryłem w strzelaniu to, czym wcześniej się brzydziłem – niesamowite poczucie władzy. Miałem wtedy trudny okres w życiu. Parę razy mnie okradziono i celując w tarczę, wyobrażałem sobie, że załatwiam swoich napastników – przyznaje. Był o włos od kupienia pistoletu. – Zwyciężył rozsądek. W porę się zatrzymałem. Miałem w sobie wtedy taki ładunek agresji, że zastrzeliłbym każdego, kto wszedłby mi w drogę. Łącznie z jakimś szaleńcem, który zajechałby mi drogę. Zrezygnowałem– wspomina. Komisarz Robert Horosz nie wyobraża sobie strzelca z taką motywacją. – Gdyby kursant przyszedł do mnie na trening i powiedział, że chce postrzelać, bo świat go irytuje i chce się wyżyć, zabrałbym mu broń i kazał przebiec się wzdłuż Wisły. Strzelanie to nie jest sport dla osób niestabilnych emocjonalnie, agresywnych – uważa komisarz Horosz. – Wielu moich klientów stara się o licencję, ale tak naprawdę chodzi o to, by móc legalnie kupić broń. To najczęściej bogaci biznesmeni, którzy boją się napadu. Sama świadomość, że są uzbrojeni, pozwala im czuć się bezpiecznie – zdradza. Dodaje też, że większość tak nielegalnie uzbrojonych klientów nie ma doświadczenia i w sytuacji zagrożenia najprawdopodobniej nie zdążyłaby użyć pistoletu. – Tacy ludzie nie tylko łamią prawo, ale mogą zagrażać samym sobie – uważa nadkomisarz Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji, który z bronią pracuje od 22 lat. – Trzeba pamiętać, że zwyczajna nauka na strzelnicy nie przygotowuje do obrony w razie napadu czy zagrożenia życia. Policjanci są szkoleni inaczej. Wychodząc na służbę, biorą pod uwagę zagrożenie. Wiedzą, że podczas interwencji ktoś może ich zaatakować. Normalny człowiek podczas napadu jest najczęściej tak zaskoczony, że nie zdąży sięgnąć po broń lub, co gorsze, napastnik mu ją wyrwie i użyje przeciwko niemu – przekonuje nadkomisarz Hajdas. Jego zdaniem broń to ogromna odpowiedzialność. – Trzeba bez przerwy jej pilnować, uważać, by nie dostała się w niepowołane ręce, np. dzieci. Jeżeli dojdzie do wypadku, właściciel może iść do więzienia– ostrzega. Dlatego Jerzy Pietrzak, czterokrotny olimpijczyki były policjant, broni używa tylko na strzelnicy krakowskiej komendy wojewódzkiej, w której szkoli funkcjonariuszy, a po każdym strzelaniu po kilka razy sprawdza, czy w lufie nie pozostał pocisk i pistolet jest odpowiednio zabezpieczony.

– Jeden błąd może kosztować życie. Im dłużej mam do czynienia z bronią, tym mniej bawi mnie jej posiadanie. To w rzeczywistości ogromny kłopot – przekonuje Jerzy Pietrzak.

[ramka][b]Dla zawodowców[/b]

Niektóre kluby strzeleckie specjalizują się w kursach dla osób, które nie muszą zastanawiać się nad tym, jak użyć broni, za to chcą wyrobić sobie pewne nawyki i zachowania w ekstremalnych sytuacjach.Kursanci uczą się na nich m.in. strzelania z elementami dynamicznymi (strzelanie w różnych kierunkach), strzelania w warunkach ograniczonej widoczności, strzelania dynamicznego z rozpoznawaniem zagrożenia, strzelania z jednej ręki (obsługa broni, techniki trzymania i strzelania) czy strzelania w warunkach stresu. Nauka tak zaawansowanych umiejętności to jednak spory wydatek – jednodniowe 7-godzinne szkolenie kosztuje około 1000 zł.

[i]Not. MAG[/i][/ramka]

Ci, którzy połkną bakcyla, szybko wracają na strzelnicę i za swoje nowe hobby gotowi są płacić krocie. Strzelnice sportowe w dużych miastach nie narzekają więc na brak klientów. Strzelają głównie hobbyści i sportowcy amatorzy. Profesjonaliści – policjanci, wojskowi czy konwojenci, którzy mają dostęp do strzelnic w jednostkach, nawet jeśli wynajmują obiekty sportowe, rzadko ćwiczą po godzinach. Kluby wypełniają więc zapaleńcy – przedstawiciele wszystkich pokoleń, zawodów i grup społecznych. Coraz częściej także kobiety.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"