[wyimek]Od 1 stycznia 2004 r. można bez pozwolenia kupić funkcjonalną replikę broni palnej wytworzonej przed 1850 r., a wiatrówkio energii kinetycznej pociskudo 17 J są dostępne bez żadnych formalności.[/wyimek]
Nie ma się co oszukiwać – strzelanie to kosztowny sport. Na większości strzelnic za sam wynajem stanowiska płaci się od 20 do 50 zł za godzinę. Koszt papierowej tarczy to od 1 do kilku złotych, a za jeden nabój zapłacimy od 2 zł wzwyż. Kolejny wydatek to wynagrodzenie dla instruktora – kilkadziesiąt złotych za godzinę. Koszt pojedynczego, 45-minutowego treningu wynosi zwykle grubo ponad 100 zł,a lwią jego część, przynajmniej w przypadku początkujących strzelców, zajmuje nauka obsługi pistoletu i właściwego uchwytu. Na strzelnicy warszawskiej Legii za półtoragodzinny zestaw – stanowisko, dwa rodzaje broni, 100 strzałów – zapłacimy 150 zł plus 75 zł dla instruktora. A ten zbędny jest tylko w przypadku strzelców zaawansowanych, posiadających licencję, którzy jednak i tak są bacznie przez instruktora obserwowani. Neofitom samodzielnie strzelać nie wolno, a trener nie tylko objaśnia kolejność poszczególnych ruchów i wytyka błędy, ale także nie odstępuje kursanta na odległość większą niż 50 cm. – Instruktor musi być tak blisko, by w razie czego móc wytrącić mu broń. Jest ciągle skoncentrowany na ruchach szkolonego i musi umieć przewidzieć jego reakcje – tłumaczy komisarz Robert Horosz z Komendy Głównej Policji, instruktor strzelania. I przyznaje, że jest czujny nawet w przypadku doświadczonych kolegów policjantów. – To broń palna, która może zrobić krzywdę. W służbach mundurowych – policji i wojsku – ogromną wagę przywiązuje się do zasad bezpieczeństwa. Dlatego żołnierze i policjanci mają odruch sprawdzania, czy broń jest zabezpieczona, a jeśli mają ją komuś pokazać czy oddać, wyjmują magazynek– wyjaśnia komisarz.
Tego samego wymaga się od osób, które mają pozwolenie na broń i ćwiczą z własnym sprzętem. Nawet stali bywalcy, zanim wyjdą, słyszą pytania o rozładowanie pistoletu i zamknięcie go w specjalnej walizce.
[srodtytul]Nie przygotuje do napadu[/srodtytul]
Krzysztof, wspomniany prawnik, od kilku miesięcy myśli o kupieniu własnej broni, ale najpierw chce się zapisać do sekcji sportowej. Wie, że na pozwolenie na broń do ochrony osobistej nie ma szans. – Władze wydają je tylko tym, którzy udowodnią, że ich życie jest w niebezpieczeństwie. A policja wychodzi z założenia, że sama potrafi obronić obywatela, i te pozwolenia rozdziela oszczędnie – ironizuje.
Pozwolenie na broń udaje się uzyskać np. właścicielom kantorów, którzy przewożą sporą gotówkę. Zwyczajni amatorzy strzelania liczyć na to nie mogą, dlatego większość z nich robi licencję strzelecką i zdobywa pozwolenie na broń sportową, by potem nosić ją do ochrony osobistej. Mają obowiązek trzymać ją w sejfie,a przewozić mogą wyłącznie z domu na strzelnicę i z powrotem, w specjalnej, zabezpieczonej walizce. Ekskoszykarz Tomek z zakupu własnego glocka zrezygnował w ostatniej chwili. – Ja, pacyfista, odkryłem w strzelaniu to, czym wcześniej się brzydziłem – niesamowite poczucie władzy. Miałem wtedy trudny okres w życiu. Parę razy mnie okradziono i celując w tarczę, wyobrażałem sobie, że załatwiam swoich napastników – przyznaje. Był o włos od kupienia pistoletu. – Zwyciężył rozsądek. W porę się zatrzymałem. Miałem w sobie wtedy taki ładunek agresji, że zastrzeliłbym każdego, kto wszedłby mi w drogę. Łącznie z jakimś szaleńcem, który zajechałby mi drogę. Zrezygnowałem– wspomina. Komisarz Robert Horosz nie wyobraża sobie strzelca z taką motywacją. – Gdyby kursant przyszedł do mnie na trening i powiedział, że chce postrzelać, bo świat go irytuje i chce się wyżyć, zabrałbym mu broń i kazał przebiec się wzdłuż Wisły. Strzelanie to nie jest sport dla osób niestabilnych emocjonalnie, agresywnych – uważa komisarz Horosz. – Wielu moich klientów stara się o licencję, ale tak naprawdę chodzi o to, by móc legalnie kupić broń. To najczęściej bogaci biznesmeni, którzy boją się napadu. Sama świadomość, że są uzbrojeni, pozwala im czuć się bezpiecznie – zdradza. Dodaje też, że większość tak nielegalnie uzbrojonych klientów nie ma doświadczenia i w sytuacji zagrożenia najprawdopodobniej nie zdążyłaby użyć pistoletu. – Tacy ludzie nie tylko łamią prawo, ale mogą zagrażać samym sobie – uważa nadkomisarz Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji, który z bronią pracuje od 22 lat. – Trzeba pamiętać, że zwyczajna nauka na strzelnicy nie przygotowuje do obrony w razie napadu czy zagrożenia życia. Policjanci są szkoleni inaczej. Wychodząc na służbę, biorą pod uwagę zagrożenie. Wiedzą, że podczas interwencji ktoś może ich zaatakować. Normalny człowiek podczas napadu jest najczęściej tak zaskoczony, że nie zdąży sięgnąć po broń lub, co gorsze, napastnik mu ją wyrwie i użyje przeciwko niemu – przekonuje nadkomisarz Hajdas. Jego zdaniem broń to ogromna odpowiedzialność. – Trzeba bez przerwy jej pilnować, uważać, by nie dostała się w niepowołane ręce, np. dzieci. Jeżeli dojdzie do wypadku, właściciel może iść do więzienia– ostrzega. Dlatego Jerzy Pietrzak, czterokrotny olimpijczyki były policjant, broni używa tylko na strzelnicy krakowskiej komendy wojewódzkiej, w której szkoli funkcjonariuszy, a po każdym strzelaniu po kilka razy sprawdza, czy w lufie nie pozostał pocisk i pistolet jest odpowiednio zabezpieczony.