Patriotka na zakupach

Dobre, bo polskie? Patriotyzm konsumencki to nośne hasło w chudych latach. Przez pięć dni sprawdzałam, czy da się zastosować w praktyce

Aktualizacja: 20.02.2009 15:13 Publikacja: 20.02.2009 00:49

Patriotka na zakupach

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Amerykanie do swego planu antykryzysowego włączyli program „Buy American”, a u nas za kilka tygodni wystartuje kampania „Bądźmy dumni z polskich produktów”. Ma ona „zbudować wśród Polaków postawę patriotyzmu konsumenckiego, która przyczyni się do osłabienia skutków światowego kryzysu finansowego na rynku polskim”, wyjaśniają organizatorzy akcji – firma Demo Effective Launching i Fundacja Dajesz Pracę PL, która od czterech lat przekonuje Polaków do zalet rodzimych produktów.

W czasach recesji takie akcje mają większe szanse na poparcie wśród konsumentów drżących o swoje miejsca pracy. A jak to wygląda w praktyce?

[srodtytul]Zaczynam od dylematu[/srodtytul]

Co to jest polski produkt? Jak wynika z badań rynkowych, dla większości z nas to taki z krajową marką. Ale przecież nie będę dyskryminować zachodnich inwestorów, o których tak zabiega nasz rząd.

[wyimek]Na końcu długaśnych metek wszytych w cekinowe sukienki napisy w kilku językach informują, że kreacje uszyto w Chinach[/wyimek]

Postanawiam więc, że zgodnie z opinią Adama Figla, eksperta ds. etnocentryzmu zakupowego, kupuję zarówno polskie, jak i zagraniczne marki, byle wyprodukowane w Polsce. Przez pięć dni wspieram nasze.

[srodtytul]Dzień pierwszy[/srodtytul]

Przygodę z patriotyzmem zakupowym zaczynam od osiedlowego sklepu. Bułki, chleb, masło, maślanka, trochę sera, batonik – wszystko krajowe, ba, nawet lokalne, bo z okolic albo z samej Warszawy. Pierwsza przeszkoda przy stoisku z warzywami: mandarynki i cytryny (Hiszpania i Izrael) odpadają, podobnie jak ekwadorskie banany. Rezygnuję bez bólu.

Na szczęście w ubiegłym roku był urodzaj jabłek, więc patriotycznie mogę wybierać między glosterami, jonagoredami i ligolami. Nazwy obce, ale jabłka z polskich, a nawet mazowieckich sadów. Zastrzyk witaminy C zapewni sałatka z kiszonej kapusty (którą przed laty towarzysz Gomułka radził zastąpić deficytowe cytryny).

Wychodzę ze sklepu z przekonaniem, że etnocentryzm zakupowy to bułka z masłem. Moje przekonanie wzmacnia pobliski sklep mięsny. Kurczak? – Ależ oczywiście, że polski – odpowiada wyraźnie zaskoczony moim pytaniem sprzedawca. Polskością wieje też z chłodniczej lady, w której leżą rodzime kiełbasy i szynki o swojskich nazwach, a niektóre jeszcze z biało-czerwoną naklejką podkreślającą ich krajowe pochodzenie.

Jako zakupowa patriotka zwracam teraz uwagę, że polskością swych produktów chwali się bardzo wiele spożywczych firm. „Polskie masło” sprzedaje Mlekovita, a prawie każdy serek i butelka z mlekiem albo odwołuje się do mazurskich (lub innych, ale równie polskich) łąk i polskich krasul, albo choćby przypomina o swej polskości znakiem w naszych narodowych barwach. I nic dziwnego. Jak wynika z badań rynkowych, Polacy wysoko cenią krajową żywność.

[srodtytul]Dzień drugi[/srodtytul]

I drugi dylemat. Psuje mi się spinka do włosów, na stoisku w pobliskim centrum handlowym próbuję kupić nową. Do wyboru jest kilkadziesiąt różnobarwnych ozdób. Jedne mniej, inne bardziej ozdobne, ale wszystkie made in Taiwan. Polskie? – Nie ma polskich spinek – wyjaśnia sprzedawczyni. W zamian proponuje gumkę. Made in China. A opaska? Tak samo.

Import z Azji (no, może via Niemcy) oglądam też na półkach sieciowej drogerii opodal, tyle że wybór nieco mniejszy. Wracam do pani ze stoiska i wybieram Tajwan. Obiecuję sobie, że przez kolejne dni nie będzie już żadnych wyjątków.

[srodtytul]Dzień trzeci[/srodtytul]

Sklepy kuszą wyprzedażami nawet do 70 proc. Wracając z pracy, zaglądam do jednego z centrów handlowych. Z premedytacją omijam sklepy znanych globalnych marek. Szukam polskich. Zaglądam do Reserved, gdzie dwie młode Angielki grzebią wśród przecenionych sylwestrowych kreacji. Trochę dla formalności badam metki, bo i tak wiem, że właściciel sieci, giełdowa LPP, od początku zleca szycie zaprojektowanych w kraju ubrań tam, gdzie taniej. A to zwykle oznacza produkcję w Chinach, skąd pochodzi dziś większość sprzedawanych na świecie tekstyliów.

Na końcu długaśnych metek wszytych w cekinowe sukienki i bluzki napisy w kilku językach informują, że kreacje uszyto w Chinach. Rosyjski napis „Sdiełano w Kitaje” jest też na przecenionych kolorowych botkach. Nie chce mi się już zaglądać do Tatuum, Trolla czy House. Pomijając fakt, że nie jestem ich grupą docelową, wiem, że i tam trudno byłoby znaleźć na metce napis „made in Poland”.

Liczę, że patriotyczne zakupy zrobię w droższych sklepach: Hexeline, Simple czy Monnari. Dobre materiały i krajowa produkcja swoje kosztują, tłumaczę sobie, oglądając w Monnari obszytą futrem elegancką kurtkę, za którą (już po przecenie) trzeba zapłacić ponad tysiąc złotych. Tyle że kurteczka jest made in China. Podobnie zresztą jak eleganckie kostiumy, bo 80 – 90 proc. produkcji firma zleca już za granicą. Upust swym patriotycznym zapędom mogę za to dać w Hexeline czy Simple, choć oznacza to większy uszczerbek na koncie.

Taniej wychodzi zakupowy patriotyzm w sklepach z butami. W rodzimej sieci sklepów CCC, która w swej fabryce w Polkowicach rocznie wytwarza 1,5 mln par obuwia, napis „made in Poland” można znaleźć na co trzeciej parze pantofli i botków. Do wyboru mam jeszcze sklepy Ryłki i giełdowego Wojasa. Mnie kuszą jednak zielone botki na wystawie sklepu Gino Rossi. Choć nazwa brzmi z włoska, to firma jest polska i ma fabrykę pod Słupskiem. Ale botki są made in Italy. No tak, na swej stronie internetowej spółka się chwali, że produkcję damskich butów od dziesięciu lat zleca we Włoszech...

[srodtytul]Dzień czwarty[/srodtytul]

Koleżanka wybiera się po urodzinowy prezent dla swej pięcioletniej córki. Najlepiej coś z zabawek. Idę z nią, przekonując po drodze do próby zakupowego patriotyzmu. Patrzy na mnie z powątpiewaniem, które rozumiem, gdy wchodzimy do Smyka. Lalka made in Poland? Wolne żarty. Chyba wszystkie, zarówno te typu Barbie, jak i lalkowe bobasy wraz z bajecznie kolorowymi wózkami, przyjechały do nas z Chin. Nie wspominając o pluszakach i zabawkach dla niemowlaków. Wprawdzie wyszukiwarka internetowa wynajduje kilku polskich producentów, ale w sklepach i tak przeważają chińscy.

Podobnie zresztą jak w przypadku samochodzików i zestawów konstrukcyjnych dla chłopców. I nic dziwnego, skoro Chiny od lat są największym w świecie producentem zabawek, a w ubiegłym roku zarobiły na ich eksporcie 8,6 mld dolarów.

Po dokładniejszych poszukiwaniach znajdujemy kilka pudełek krajowych klocków z drewna i trochę planszowych gier. Koleżanka ciągnie do kasy chiński wózek. Jednogłośnie stwierdzamy, że niezwykle trudno rozwijać patriotyczne skłonności od dziecka.

[srodtytul]Dzień piąty[/srodtytul]

Sobotnie zakupy w centrum handlowym. W dziale spożywczym hipermarketu miód na patriotyczne serce – obfitość nie tylko rodzimych produktów, ale i polskich marek. Waham się między Tymbarkiem i Horteksem, a obok kusi promocyjna Fortuna. Woda mineralna? Już same nazwy sugerują, że to nasze, ojczyste zdroje.

Chwila wahania przy stoisku z makaronami. Ten trójkolorowy jest niestety z Włoch, ale przecież mamy naszą Lubellę i kilku innych kluskowych producentów. Kawa made in Poland? Dlaczego nie, mogę spróbować. Wprawdzie u nas nie rośnie, ale przecież mamy Mokate, rodzimego potentata cappuccino, a z krajowych palarni kawy pochodzi woseba czy pedro’s.

W stoisku z proszkami do prania pan z obsługi patrzy podejrzliwie, gdy obracam plastikową torbę, usiłując odnaleźć zakodowany kraj produkcji proszku. Bezskutecznie. Wychodzę z założenia, że skoro Dosia czy E to polskie marki, to i produkcja polska. O tym, że ta reguła nie musi się sprawdzać, przekonuję się przy półce z pastą do zębów, gdzie pewnie sięgam po colodent. Okazuje się, że przyjechała z Belgii. Może więc znany z dzieciństwa fluorodent? Ten jest z Rumunii. Szczoteczka do zębów? Wszystkie made in China! Gdy już się zastanawiam, czy to nie patriotyzm wpływa na stan naszego uzębienia, dostrzegam na dolnej półce tanią pastę robioną na zlecenie sieci – w Polsce!

Bez poświęceń 100-procentową patriotką mogę być za to w drogeriach, a nawet w ekskluzywnych perfumeriach, gdzie trafiły już rodzime kosmetyki: Eris, Oceanic, Dermika. Mogę zaszaleć, mam już do wyboru kilkadziesiąt marek. Obok silnej grupy rodzimych firm z już wymienionymi na czele, a także Ziają, Dax Cosmetics, Kolastyną czy Joanną – są jeszcze zachodnie marki produkowane w polskich fabrykach globalnych koncernów. Co nie znaczy, że znajdę tam informację: made in Poland. Prędzej już made in EU, którą też spotykam coraz częściej na kosmetykach krajowych firm. Znak unijnej produkcji pojawia się także na torbach i ubraniach.

Zastanawiam się, czy to może sygnał nowego trendu w patriotyzmie konsumenckim. Teraz Bruksela gani nacjonalizm zakupowy, ale kto wie, czy w walce z recesją nie przyjdzie czas na hasło „Buy European”?

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: [mail=a.blaszczak@rp.pl]a.blaszczak@rp.pl[/mail][/i]

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"