– Jeśli nie odwiedzisz winnic w dolinie Napa, nie poczujesz smaku Kalifornii – powtarzano mi często w San Francisco. Przyjaciele z Polski, którzy od 20 lat mieszkają na Zachodnim Wybrzeżu, nie dopuszczają nawet myśli, byśmy opuścili San Francisco bez odwiedzenia Napa Valley. Słyszymy długi wykład o potędze win z Kalifornii – stanowią 80 procent winnej produkcji USA i mają coraz lepszą markę w świecie. A najlepszymi kalifornijskimi winami są, bez dyskusji, te z Napy i sąsiedniej, mniejszej doliny Sonomy.
Teresa bierze dzień wolny w pracy, by być naszą przewodniczką podczas wypadu 40 mil na północ od miasta. – Nie myślcie, że się poświęcam. Ja kocham tam jeździć. I szukam tylko pretekstu do wyjazdu – tłumaczy. Ruszamy więc zobaczyć nie to, co rekomendują przewodniki, ale ulubione miejsca naszej przyjaciółki.
Po drodze Teresa opowiada, że San Francisco i Krzemowa Dolina w ostatnich latach odchodzą od typowej dla Stanów Zjednoczonych kultury fast foodów i hot dogów. Coraz więcej ludzi ceni sobie dobre wino, francuską i włoską kuchnię, chleb bez chemicznych dodatków, mocne espresso zamiast lurowatej american coffee. – Odnajdujemy w tym smak życia – opowiada Teresa. A najlepiej ten smak poczuć w dolinach Napy i Sonomy.
[srodtytul]Winiarze od wanien[/srodtytul]
Gdyby nie amerykańska flaga powiewająca nad winnicą Viansa, można by sądzić, że przyjechaliśmy na degustację win do jednej z włoskich wiosek. Wszystko tu przypomina Toskanię. Długie rzędy winorośli na wzgórzach, budynki z kamienia kryte ceglastymi dachówkami, gaje oliwne, fontanna z figurą świętego Franciszka. W głównym gmachu winnicy obok butelek wina na stoiskach czekają na gości włoskie szynki, spaghetti oraz ogromny wybór serów, sosów, oliwek i innych śródziemnomorskich przysmaków.