[b]RZ: W pisanych wraz z siostrą Moniką sztukach sportretowały panie swoje babcie. Czy w roli pielęgniarki w serialu „Londyńczycy” przydało się pani podpatrywanie własnych rodziców – lekarzy?[/b]
[b]Gabriela Muskała:[/b] Walerka z „Podróży do Buenos Aires” i Babka z granej w Teatrze Narodowym „Daily Soup” nie są wiernymi portretami naszych babć. Inspiracją dla nas był przede wszystkim język, jakim mówiły. Podpatrywanie innych bardzo mi się przydaje w pracy nad rolą czy w pisaniu. Jako dziecko często odwiedzałam w szpitalu mamę okulistkę i tatę kardiologa. Miałam okazję przypatrzeć się też pracy pielęgniarek. W roli Ewy musiałam się jednak przede wszystkim zbliżyć do jej skomplikowanych rodzinnych problemów. Ale tu też pomogły mi obserwacje ludzi.
[b]Kilkakrotnie zyskała pani tytuł najpopularniejszej aktorki Łodzi. Czy „Londyńczycy” przysporzyli pani nowych dowodów uznania od osób, które nie znały pani ze sceny?[/b]
Owszem, stałam się bardziej znana. Rozpoznają mnie taksówkarze i kasjerki. Dzięki temu mogę być też czasami świadkiem przedziwnych sytuacji, które uświadamiają, na czym polega fenomen telewizyjnej popularności. Pewnego razu w sklepie dwie młode dziewczyny, stojąc w kolejce może metr ode mnie, kłóciły się głośno, czy na pewno jestem tą Ewą z „Londyńczyków”, czy nie. Odwróciłam się i spojrzałam na nie. A one, spoglądając na mnie, dalej nieskrępowanie wyrażały swoje opinie. Zupełnie jakbym dla nich nie była realną osobą, tylko nadal tkwiła na szklanym ekranie.
[b]Do tej pory unikała pani udziału w serialach…[/b]