Wywalczyłam sobie niezależność

Z Gabrielą Muskałą rozmawia Janusz R. Kowalczyk

Publikacja: 04.06.2009 21:13

Wywalczyłam sobie niezależność

Foto: Fotorzepa

[b]RZ: W pisanych wraz z siostrą Moniką sztukach sportretowały panie swoje babcie. Czy w roli pielęgniarki w serialu „Londyńczycy” przydało się pani podpatrywanie własnych rodziców – lekarzy?[/b]

[b]Gabriela Muskała:[/b] Walerka z „Podróży do Buenos Aires” i Babka z granej w Teatrze Narodowym „Daily Soup” nie są wiernymi portretami naszych babć. Inspiracją dla nas był przede wszystkim język, jakim mówiły. Podpatrywanie innych bardzo mi się przydaje w pracy nad rolą czy w pisaniu. Jako dziecko często odwiedzałam w szpitalu mamę okulistkę i tatę kardiologa. Miałam okazję przypatrzeć się też pracy pielęgniarek. W roli Ewy musiałam się jednak przede wszystkim zbliżyć do jej skomplikowanych rodzinnych problemów. Ale tu też pomogły mi obserwacje ludzi.

[b]Kilkakrotnie zyskała pani tytuł najpopularniejszej aktorki Łodzi. Czy „Londyńczycy” przysporzyli pani nowych dowodów uznania od osób, które nie znały pani ze sceny?[/b]

Owszem, stałam się bardziej znana. Rozpoznają mnie taksówkarze i kasjerki. Dzięki temu mogę być też czasami świadkiem przedziwnych sytuacji, które uświadamiają, na czym polega fenomen telewizyjnej popularności. Pewnego razu w sklepie dwie młode dziewczyny, stojąc w kolejce może metr ode mnie, kłóciły się głośno, czy na pewno jestem tą Ewą z „Londyńczyków”, czy nie. Odwróciłam się i spojrzałam na nie. A one, spoglądając na mnie, dalej nieskrępowanie wyrażały swoje opinie. Zupełnie jakbym dla nich nie była realną osobą, tylko nadal tkwiła na szklanym ekranie.

[b]Do tej pory unikała pani udziału w serialach…[/b]

Tu zaintrygował mnie ciekawy scenariusz i rola. Byłam też spokojna o jakość projektu, bo wiedziałam, że reżyserzy Greg Zgliński i Maciek Migas zadbają, żeby to był przede wszystkim kawałek dobrego kina, a dopiero potem serial. Poza tym miałam okazję pracować na planie z aktorami, których cenię.

Greg Zgliński, reżyser serialu, a prywatnie pani mąż, obsadził panią wcześniej w swym szwajcarskim filmie „Cała zima bez ognia”. Obraz zdobył wiele nagród na światowych festiwalach, m.in. w Wenecji.

To był nasz drugi wspólny film. Zagrałam Albankę, która przed koszmarem wojny uciekła z Kosowa do Szwajcarii. Po premierze filmu w Prisztinie podchodziło do mnie wielu Albańczyków, pytając, z jakiej miejscowości w Kosowie pochodzę. Byli zdziwieni, że nie jestem Kosowianką. Przyjęli mnie jak swoją. To największa nagroda, jaka może spotkać aktora.

[b]Kiedy poczuła pani potrzebę występowania?[/b]

W szkole podstawowej. Pamiętam moje pierwsze aktorskie porażki i sukcesy z tamtego okresu. Kiedy grałam Kopciuszka w szkolnym przedstawieniu, wszystkim wokół zazdrościłam ról. Ta zachłanność sprawiła, że oprócz swego tekstu, recytowałam też kwestie kolegów. Siostra oceniła moją grę jako totalną klęskę. Bo jak tu uwierzyć w scenę miłosną, kiedy książę wraz z Kopciuszkiem, patrząc sobie w oczy, mówią chórem: „Kocham Cię Kopciuszku – czy zostaniesz moją żoną?”. Kiedy później w Domu Kultury w moich rodzinnych Ołdrzychowicach zagrałam w jasełkach Matkę Boską, niektórzy ludzie na ulicy na mój widok robili znak krzyża. To już był spektakularny sukces.

Pierwsze poważne teatralne doświadczenia zdobywałam w studiu Ko-Ku w Kłodzku u Mariana Półtoranosa. Moje monodramy wygrywały ogólnopolskie konkursy, zapraszano mnie na festiwale dla profesjonalnych aktorów, a równocześnie dwukrotnie oblano mnie na egzaminie wstępnym do krakowskiej szkoły teatralnej.

[b]Spotyka pani ludzi z tej komisji?[/b]

Grałam kiedyś razem z panią Anną Polony w przedstawieniu Teatru TV „Rutherford i syn” w reżyserii Mariusza Grzegorzka. Kilka lat wcześniej na egzaminach wstępnych do krakowskiej PWST pani Ania pytała mnie: „Dziecko, ile ty masz lat?”. Odpowiadałam, że 19, a rok później, że 20, a ona wyrokowała niezmiennie: „No, to jeszcze masz czas, bo wyglądasz na 13”. Po latach, oczywiście, nie mogła tego pamiętać. Na planie u Grzegorzka bardzo komplementowała moją grę. Kiedy dowiedziała się, że dwukrotnie nie dostałam się na studia aktorskie, wykrzyknęła oburzona: „Tak, bo to idioci przyjmują w tych szkołach! Nie potrafią dostrzec prawdziwych talentów! A gdzie ty zdawałaś?”. Wahałam się chwilę, ale postawiłam na jej poczucie humoru: „Do PWST w Krakowie… I to pani mnie dwa razy oblała”. Nastało milczenie, po czym usłyszałam: „No, cóż. Wszyscy popełniamy błędy”.

[b]Wizerunkowi osoby młodszej niż w rzeczywistości zaprzeczyła pani rolą Walerki w monodramie „Podróż do Buenos Aires”. Zapominało się o pani powierzchowności i widziało zdesperowaną staruszkę. Przedstawienie zdobyło worek nagród i jeździło po świecie. Gdzie się spotkało z najlepszym odbiorem?[/b]

Temat sztuki jest tak uniwersalny, że może być bliski ludziom w każdym miejscu na ziemi. Przedstawienie pokazywaliśmy już w Brukseli i na festiwalach w Edynburgu, w Egerze na Węgrzech, w Bukareszcie i Tirgu Mures w Rumunii. Wszędzie jest podobnie odbierane, z ogromną uwagą i wzruszeniem. Myślę, że ludzie odnajdują się w tej tragikomicznej historii o starej kobiecie, która z powodu zaniku pamięci gubi swoją tożsamość.

[b]W swoich wypowiedziach Walerka wciąż wraca do mitycznej Argentyny. Dlaczego?[/b]

W naszej sztuce Buenos Aires jest utopijnym miejscem, do którego tęskni bohaterka. Wydaje jej się, że będzie tam szczęśliwa. W rzeczywistości w Buenos Aires od ponad 70 lat mieszka ukochana siostra mojej babci. Jako dziewiętnastolatka wyjechała za ocean z wielką emigracją lat 30. W życiu mojego taty, urodzonego dwa lata po jej wyjeździe, istniała za pośrednictwem kartek, telefonów, paczek przysyłanych do Polski. Z kolei ja przez całe życie słyszałam, że trzeba by pojechać do ciotki. Dwa lata temu, na jej 90. urodziny, udało nam się wreszcie wprowadzić ten plan w życie. Przez 70 lat rodzina za oceanem mocno się rozrosła. Mamy tam wielu kuzynów, zarówno w moim wieku, jak i w wieku mojego syna. Spotkanie z nieznanymi wcześniej krewnymi, którzy nagle, od pierwszego momentu, stają się tak bardzo bliscy, to przeżycie nie do opisania.

[b]Nie było kłopotów z porozumieniem?[/b]

Choć oni niewiele mówią po polsku i po angielsku, a my z kolei – po hiszpańsku, dogadywaliśmy się bez problemów. Ostatnie święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok ponownie spędziliśmy w Buenos Aires. Dwa lata temu po tygodniu rodzinnych spotkań wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy zwiedzać Patagonię. Ostatnio podróżowaliśmy przez miesiąc po środkowej Argentynie. Dwoma wozami, bo było nas trochę więcej. Zapisałam kilkaset stron dziennika z tej podróży. Mam pomysł na powieść, czekam tylko na wolniejszy czas.

[b]I w ten sposób znów przenieśliśmy się do kraju. Aktor rzadko ma wpływ na role, w których jest obsadzany. Jak pani ocenia swoje dokonania?[/b]

Nie zgadzam się z tym, że aktor nie może mieć wpływu na role, które gra. Myślę, że wiele zależy od niego, od tego, jaką drogę sobie wybierze – wygodną, według sprawdzonych ścieżek, czy trudniejszą, wymagającą czasem ryzyka w walce o to, aby uniknąć zaszufladkowania. Wywalczyłam sobie pewną niezależność, która pozwala mi wybierać role dające szansę na nowe poszukiwania. Wiele granych postaci darzę wielkim sentymentem, bo wiążą się z konkretnymi emocjami, zdarzeniami. Nie lubię jednak zawodowych wspominków i podsumowań. Zawsze staram się myśleć do przodu, o rolach, które na mnie dopiero czekają.

[b]Czy kiedykolwiek odczuwała pani dyskomfort swej pracy?[/b]

Zależy co nazwiemy dyskomfortem. Zdarzyło się, że na planie „Królowej aniołów” musiałam w październiku wchodzić w długiej sukni do jeziora. Ostatnio na planie „Londyńczyków”, mimo zapalenia oskrzeli i prawie 40 stopni gorączki, biegałam w grudniu po Londynie, bo graliśmy dramatyczną scenę poszukiwań syna. Przy którymś dublu skręciłam nogę w kostce, a na koniec jeszcze musiałam leżeć na lodowatej jezdni jako ofiara wypadku. Często w pracy nad rolą trzeba zmierzyć się z postacią po strasznych przejściach. Otworzyć się na nią. Naładować jej traumą. Obciążyć pamięcią tragedii, które przeszła. Ale na pewno nie nazwałabym tego dyskomfortem. W taki stan wprowadzają mnie raczej chwile, kiedy podczas pracy w teatrze lub na planie filmowym dostrzegam, że ktoś nie walczy o prawdę opowiadanej historii, ale o pierwszeństwo w pokazaniu siebie. Albo gdy widzę, że komuś nie zależy, skoro podczas próby częściej zerka na zegarek niż w egzemplarz z tekstem. Taka postawa rzeczywiście może podciąć skrzydła.

[b]Jest pani laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Czemu w ślad za tym nie poszły trasy koncertowe i płyty?[/b]

Moja praca na scenie zaczęła się od musicalu. Pierwsze lata w Teatrze Powszechnym w Łodzi pozwoliły mi nasycić się śpiewem i tańcem, graniem w komediach i farsach. Zwycięstwo na Festiwalu Piosenki Aktorskiej zapewniło mi nagrodę w postaci sfinansowania recitalu. Rok później wystąpiłam we Wrocławiu z recitalem piosenek Kurta Tucholskiego – „Kitty”. To była fantastyczna przygoda. Nigdy jednak nie pociągała mnie kariera aktorki śpiewającej. Dlatego z chęcią zmieniłam repertuar na poważniejszy. Teraz z kolei muszę przyznać, że długoletnie granie w dramatach sprawiło, że trochę tęsknię za komedią…

[b]Która praca daje pani większą satysfakcję: na scenie czy przed kamerą?[/b]

Wszystko zależy od materiału i ludzi, z którymi pracuję, choć odnajduję się w obu formach. Dawniej, kiedy występowałam przede wszystkim w teatrze, wydawało mi się, że granie filmowych scen, wyrwanych z chronologicznego kontekstu, przeszkadza w wyrażeniu prawdy. Teraz wiem, że jest inaczej. Aktor filmowy musi mieć w sobie gotowość wypracowania w krótkim czasie emocji potrzebnych w danym ujęciu. Emocji prawdziwych, bo kamera jest bezlitosna i obnaża każdy fałsz. Praca przed nią to przede wszystkim uchwycenie chwili. Aktorstwo filmowe to także inny rodzaj zaistnienia i ekspresji. Ale zarówno na scenie, jak i na ekranie najważniejsza jest wiarygodność.

[ramka][srodtytul]Gabriela Muskała[/srodtytul]

Za rolę Ewy w serialu „Londyńczycy” otrzymała nominację w kategorii Outstanding Actress (najbardziej wyróżniającej się aktorki) na 49. Festiwalu TVFest w Monte Carlo, odbywającym się od 7 do 11 czerwca 2009 roku. Aktorka wielokrotnie nagradzana za role teatralne, coraz częściej pokazuje się na ekranie. Jako licealistka stawiała pierwsze kroki na scenie w Kłodzkim Ośrodku Kultury. Festiwalowe laury za monodramy pozwoliły jej zachować wiarę w siebie, gdy dwukrotnie nie dostała się do krakowskiej szkoły teatralnej. Przyjęta do PWSFTViT w Łodzi, po drugim roku zaczęła pracę w teatrze. Często grała u Mariusza Grzegorzka. W łódzkim Teatrze im. Jaracza zrobili „Agnes od Boga”, „Szklaną menażerię” i „Rutheforda i syna”, który miał też wersję Teatru TV. Wystąpiła w jego teledyskach i filmie „Królowa aniołów”. Z Barbarą Sass spotkała się w teatrze przy „Trzech siostrach” i „Merylin Mongoł”. Z Janem Jakubem Kolskim – w serialu telewizyjnym„Małopole, czyli świat”. Greg Zgliński powierzył jej role w filmach „Na swoje podobieństwo” i „Cała zima bez ognia”. Ryszard Bugajski zaprosił ją do widowiska Teatru TV „Śmierć Witolda Pileckiego”. Wspólnie z siostrą Moniką pisuje sztuki teatralne pod pseudonimem Amanita Muskaria. [/ramka]

Londyńczycy

20.20 | TVP 1 | czwartek

[b]RZ: W pisanych wraz z siostrą Moniką sztukach sportretowały panie swoje babcie. Czy w roli pielęgniarki w serialu „Londyńczycy” przydało się pani podpatrywanie własnych rodziców – lekarzy?[/b]

[b]Gabriela Muskała:[/b] Walerka z „Podróży do Buenos Aires” i Babka z granej w Teatrze Narodowym „Daily Soup” nie są wiernymi portretami naszych babć. Inspiracją dla nas był przede wszystkim język, jakim mówiły. Podpatrywanie innych bardzo mi się przydaje w pracy nad rolą czy w pisaniu. Jako dziecko często odwiedzałam w szpitalu mamę okulistkę i tatę kardiologa. Miałam okazję przypatrzeć się też pracy pielęgniarek. W roli Ewy musiałam się jednak przede wszystkim zbliżyć do jej skomplikowanych rodzinnych problemów. Ale tu też pomogły mi obserwacje ludzi.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy