Niedziela, wczesne upalne przedpołudnie, sierpień. Z nowoczesnego, jasnoszarego domu Michiyo, małego prostopadłościanu o czystej formie – wyruszamy samochodem na wieś, do jej rodziców. Za oknem krajobraz okolic Hiroszimy, malutkie domki precyzyjnie rozlokowane w przestrzeni. Jadąc, oglądamy ulubioną kreskówkę manga synów Michiyo. Siedmioletni Yuya i dziesięcioletni Takashi zaczarowani bajką, nieobecni.
Gdy jesteśmy już bardzo blisko domu dziadków – więcej przestrzeni zajmują pola ryżowe, drzewa bambusowe. Przejeżdżamy przez wąską dolinę i most nad głębokim korytem rzeki. Pola ryżowe spływają kaskadowo ku rzece. Każda kaskada kończy się kamiennym murkiem. Rzekę całkowicie poskromiono, cała otoczona jest misternymi wzmocnieniami z kamieni i betonu, ale nie drażnią one oka. To uporządkowanie uspokaja. Jesteśmy na miejscu, ostatni zakręt i widzę dom pokryty dachem w stylu japońskim.
[srodtytul]Pozycja zwana „seiza” [/srodtytul]
Żeby wejść do domu, pokonuję jeden „duży schodek” dzielący nas od genkan, miejsca, w którym zostawiamy buty, czegoś na kształt sieni. Rozsuwam lekkie drewniane drzwi shoji. Czuję kojący zapach słomianych mat tatami. Na nich się siada, śpi na futonach, je, stawia czarki z herbatą – muszą być czyste. Wejście na matę w butach to dla Japończyka równie poważne przewinienie jak zignorowanie codziennej wieczornej kąpieli.
[wyimek]Znałam już ukłony nieformalne, mniej głębokie, uprzejme, jednak dopiero ten mnie zachwycił [/wyimek]Pierwszą osobą, z którą się witam, jest mama Michiyo. W jej twarzy, sposobie poruszania się widać głęboki spokój. Gdy wchodzę do przestronnego pokoju, siedzi na tatami przy niskim stole. Zostaję jej przedstawiona, a ona kłoni się głęboko z pozycji zwanej „seiza” (pozycja klęcząca). Znałam już ukłony nieformalne, mniej głębokie, wykonywane na stojąco, uprzejme, jednak dopiero ten w wykonaniu matki Michiyo zachwyca mnie. Jest w nim powolność i skupienie. Czuję się witana prawdziwie serdecznie.