Patrząc na te proste przykłady, wydawałoby się, że brak poczucia estetyki, tak jak niedziałanie zmysłów, jest niemożliwy. A jednak są tacy, dla których ta cecha osobowościowa jest bez znaczenia, bo albo jej nie mają wcale albo – co gorsza – wydaje im się, że mają. I jeśli wtedy na nieszczęście decydują o rodzaju estetyki czegokolwiek i gdziekolwiek, to gdy mówią, że coś ma „tak być”, najczęściej powinno być zupełnie odwrotnie.
Nikt nie wymaga, aby wszyscy odróżniali współczesne malarstwo Baselitza od Polkego, modernizm w architekturze Le Corbusiera od Niemeyera czy chociażby muzykę Beethovena od Bacha. I wiedzieli, kto to jest Li Edelkoort (kreatorka światowych trendów mody) albo kto zaprojektował Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku (F. Lloyd Wright). Nie każdy musi to wiedzieć. Ale jeśli już ktoś ma ambicję kreować naszą rzeczywistość i wpływać na nasz gust, to musi zaoferować nam coś więcej niż przeciętne minimum. Zajmując nasz czas, powinien sprawić, że nie tylko „zwiększymy wskaźniki”, ale też będziemy mieli z tego konkretną korzyść i może przy okazji czegoś się nauczymy.
Niestety, poczucie estetyki w życiu publicznym, w mediach, nie mówiąc już o ulicy, jest złe. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest dramatycznie złe. Osobowości, wygląd i sposób bycia bohaterów relacji, język komunikacji, dobór tematów, stylistyka i estetyka towarzyszącej temu oprawy czy przykłady wzięte wprost z życia są często tak tandetne, że aż nie do zniesienia dla inteligentnego, nawet z minimalnym wyczuciem smaku człowieka.
Jak wytłumaczyć braki w uzębieniu u często pojawiającego się w telewizji polityka, przaśne i bezstylowe programy rozrywkowe albo temat typu relacja skoku pogodynki ze spadochronem w popularnym telewizyjnym kanale informacyjnym, przedstawiony jako news dnia (i chodzi tu nie o osobę, ale o temat). I jeszcze goły tors w skarpetkach, widziany bynajmniej nie na plaży, lecz na ulicy milionowego miasta. Jak wytrzymać, czytając lub słuchając wywiadów rzek osobowości medialnych typu pani X (wpisz własny, dowolny typ), które nie tylko nie mają za grosz talentu, ale też zupełnie nic do powiedzenia, poza historią nowego związku lub jego kryzysu. Albo nic poza swoją prowokującą arogancją. Takie osoby są za to namiętnie popularyzowane przez wszystkie media i chyba stawiane nam za wzór... Bo jeśli chodzi o zapamiętywanie poprzez liczbę powtórzeń, to częstotliwość ich obecności jest „porażająca”.
Aż nie chce się wierzyć, aby jedynym powodem wyboru dla nas takiej oferty był wskaźnik oglądalności czy czytelnictwa. Bo jeśli badania konkretyzują tak niewybredny target, to marny nasz los. Dla mediów dotarcie do odbiorcy, jak w każdym biznesie, jest rzeczą nadrzędną. To zrozumiałe i nikt tego nie neguje. Tylko czy nie jest ważne, z czym docierają i czego przy okazji uczą? Czy ilość rzeczywiście pobiła jakość i czy nie wstyd się pod tym podpisywać? Tłumaczenie w stylu „telewizja jest tylko rozrywką, to dom i szkoła powinny uczyć”, jest, delikatnie mówiąc, nieprzemyślane, a takie komentarze słyszy się w wypowiedziach publicznych.