We wczesnych latach 60. mój tata dostał w paczce z Anglii od dawnego kolegi z wojska kupon wielbłądziej wełny na płaszcz. W czasach gomułkowskiej biedy i solidnych zim był to prezent tak cenny, że rodzice postanowili nie zużywać go od razu, tylko zostawić, jak się wtedy mówiło, na lepsze czasy. Bo takowe, w co tata nie wątpił, miały nadejść. A wiadomo, że nie ma nic cieplejszego i bardziej eleganckiego niż wielbłądzia wełna.
I tak latami odkładało się uszycie tego palta, chyba nawet o nim trochę zapomniano. Aż się stało to, co się stać musiało. Sprawą zajęły się mole. Przy przeprowadzce, gdy mama wyjęła z szafy paczkę owiniętą grubym papierem, wysypała się z niej kupka żółtawych kłaczków. Rodzina wydała unisono krzyk rozpaczy. Tata już do końca życia przechodził w ciężkim paltocie z samodziału, któremu nasz domowy krawiec męski pan Bielawski nadał swój ulubiony krój z mocno wyrobionymi piersiami.
W czasach, kiedy ojciec dostał swój kupon, a u nas szczytem elegancji był ortalion, bogate Amerykanki otulały się wielbłądzimi płaszczami na pokładach luksusowych statków pasażerskich. Lauren Bacall, Katharine Hepburn, Jackie Kennedy... Potem kamele stały się uniformem pracujących kobiet i mężczyzn „na stanowiskach”. Ludzi, którzy ponad modą stawiają wygodę i lekkość.
[srodtytul]Defekty i uroda[/srodtytul]
40 lat minęło, a płaszcz z wielbłądziej wełny, ciepły, przewiewny nic nie stracił na atrakcyjności. Dziś oczywiście nikt nie zawraca sobie głowy szyciem. Kobiety i mężczyźni na stanowiskach chcą być modnie ubrani, a nie mieć palto na lata.