Reklama

Teatr Współczesny: W Gran operita zabrakło Very Gran

W "Gran operita" zaskakują sceny zespołowe, odbija się w nich historia XX wieku. Rozczarowuje natomiast portret tytułowej bohaterki

Publikacja: 29.04.2011 19:50

Monika Węgiel (Wiera Gran)

Monika Węgiel (Wiera Gran)

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

W warszawskim Teatrze Współczesnym Marcin Przybylski spróbował wcisnąć życie Wiery Gran w konwencję operity, jednak postawił sobie zadanie niewykonalne.

Operita ma ambicje dorównania wielkiej sztuce operowej, ale jest sentymentalna i popada w kicz jak kiepski musical. To prawda, że kiczowate były lokale i scenki przedwojennej Warszawy, na których pochodząca z biednej żydowskiej rodziny Wiera Gran przemieniła się w gwiazdę. Wszystko jednak, co wydarzyło się potem, godne jest antycznej tragedii: getto i ucieczka, powrót do życia, szansa na światową karierę i plotki wiszące nad nią jak nieuchronne fatum.

Mimo orzeczeń kilku sądów odrzucających zarzut kolaboracji z hitlerowcami, nigdy nie uwolniła się od ludzkich oskarżeń. Spektakl Marcina Przybylskiego tę powojenną gehennę Wiery Gran streszcza jak solidna, szkolna czytanka. Możemy wzruszyć się losem biednej kobiety, bo oglądamy przecież operitę, która powinna być wyciskaczem łez. Brakuje jednak tego, co naprawdę niezbędne dla niej: emocji.

Monika Węgiel dobrze śpiewa, ma niski, zmysłowy głos, podobnie jak jej bohaterka. Gdzie jednak tajemniczość, gorąca zmysłowość połączona z chłodem, cała ta niezwykła mieszanka składająca się na osobowość pociągającej i niedostępnej zarazem Wiery Gran? Młodej aktorce Teatru Współczesnego nie dano szans, by to pokazać, gdyż scenariusz Marcina Przybylskiego zaledwie naszkicował postać Wiery Gran.

Pomysł na widowisko skrystalizował się przed publikacją głośnej i kontrowersyjnej biografii Agaty Tuszyńskiej. Przybylski nie opowiada się ani po stronie oskarżycieli, ani też nie staje wyraźnie w obronie pieśniarki. Widzom także nie daje szans, by sami dokonali oceny. Zapewne wielu z nich po tym przedstawieniu nie pojmie fenomenu Wiery Gran.

Reklama
Reklama

Zaskakująco oryginalne są natomiast sceny zbiorowe, w których Marcin Przybylski wespół z choreografem Tomaszem Pałaszem dokonuje syntezy XX wieku. Wykorzystuje w tym celu dawne przeboje. "Już taki jestem zimny drań" przynosi obraz beztroskiej przedwojennej Warszawy, "Titina" zwiastuje groźbę hitleryzmu (legendarną kreację Ludwika Sempolińskiego jako Chaplina-Hitlera w tym starym kabaretowym numerze świetnie odświeża Monika Pikała). Finałowy "Lambeth walk" to zaś osaczenie Wiery Gran.

Rewelacyjna jest scena zagłady Żydów i warszawskiego getta. Pokazanie tej tragedii w popisie wokalno-tanecznym i bez oczywistej symboliki wydawać się może pomysłem karkołomnym. Tymczasem dla tego fragmentu warto wybrać się na "Gran operitę", choć to, niestety, za mało. Wiera Gran nadal czeka na sceniczny come back.

Jacek Marczyński

 

W warszawskim Teatrze Współczesnym Marcin Przybylski spróbował wcisnąć życie Wiery Gran w konwencję operity, jednak postawił sobie zadanie niewykonalne.

Operita ma ambicje dorównania wielkiej sztuce operowej, ale jest sentymentalna i popada w kicz jak kiepski musical. To prawda, że kiczowate były lokale i scenki przedwojennej Warszawy, na których pochodząca z biednej żydowskiej rodziny Wiera Gran przemieniła się w gwiazdę. Wszystko jednak, co wydarzyło się potem, godne jest antycznej tragedii: getto i ucieczka, powrót do życia, szansa na światową karierę i plotki wiszące nad nią jak nieuchronne fatum.

Reklama
Kultura
Arrasy i abakany na Wawelu. A także inne współczesne dzieła w królewskich komnatach
Kultura
„Halloween Horror Nights”: noc, w którą horrory wychodzą poza ekran
Kultura
Nie żyje Elżbieta Penderecka, wielka dama polskiej kultury
Patronat Rzeczpospolitej
Jubileuszowa gala wręczenia nagród Koryfeusz Muzyki Polskiej 2025
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Kultura
Wizerunek to potęga: pantofelki kochanki Edwarda VIII na Zamku Królewskim
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama