Trudno uwierzyć, by istniały twórczynie, które w ciągu 15 ostatnich lat zrobiły dla soulu więcej od Eryki. Najgodniejszą rywalką byłaby Lauryn Hill – w końcu obie panie znakomicie się sprawdziły przy wplataniu hip-hopu w afroamerykańską spuściznę. Tylko że o ile Hill ma koszmarnie długą przerwę w dyskografii, o tyle Badu udało się pogodzić skomplikowane życie osobiste z karierą i przełamać artystyczny impas w najbardziej satysfakcjonujący fanów sposób, a więc dzięki trasie koncertowej.
Można porównywać wokalistkę z Jill Scott, np. dlatego, że artystki razem kładły fundamenty pod neo-soul. Przy rozmachu Eryki Jill wychodzi jednak na nudziarę. Mówimy bowiem o autentycznym fenomenie – Amerykanka śpiewa wspaniale, łącząc zwiewność i pasję, przywiązując przy tym wagę do słów. Dwie ostatnie płyty z serii „New Amerykah..." pięknie łączą polityczne zaangażowanie z emocjonalnym ekshibicjonizmem.
Warszawski koncert zapowiada się tym ciekawiej, że Badu nie jest artystką do końca obliczalną. Przekonały się o tym zszokowane rodziny w Dallas, na którego ulicach dziewczyna nagle się rozebrała, co zostało uwiecznione w klipie do „Window Seat", a następnie napiętnowane wyrokiem sądu. W parku Sowińskiego na striptiz nie ma co liczyć, za to show może skręcić w nieprzewidywalną stronę. Czy będzie przypominać jedno długie jam session, jak płyta „Worldwide Underground" bądź koncerty zaprzyjaźnionej z Badu grupy The Roots? A może skończy się na występie kameralnym, oszczędnym, intymnym, utrzymanym w duchu debiutanckiego „Baduizm"? Tego dowiemy się w sobotę.
Publikowane recenzje tegorocznej trasy są zwyczajowo entuzjastyczne, mówią o publiczności przemienionej w „jeden oddychający organizm" i „grupowej terapii". A zatem pozwólmy się Eryce uleczyć.
Erykah Badu, Natu, Warszawa, Amfiteatr w parku Sowińskiego, ul. Elekcyjna 17, bilety: 150 – 200 zł, rezerwacje: tel. 22 656 72 99, sobota (6.08), godz. 20