Jak zareagowała pani na propozycję otwarcia 7. Festiwalu Skrzyżowanie Kultur?
Urszula Dudziak:
Pomyślałam: „Dlaczego zaproponowali mi to dopiero teraz?". (śmiech)
Aktualizacja: 26.09.2011 15:38 Publikacja: 26.09.2011 15:38
Urszula Dudziak
Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski
Jak zareagowała pani na propozycję otwarcia 7. Festiwalu Skrzyżowanie Kultur?
Urszula Dudziak:
Pomyślałam: „Dlaczego zaproponowali mi to dopiero teraz?". (śmiech)
Czyli w niedzielę była pani na właściwym miejscu?
Jak najbardziej. Od wielu lat czerpię z różnych kultur. Kiedy przyjechaliśmy z Michałem Urbaniakiem do Stanów w 1973 r., przywieźliśmy całkiem nową muzykę – łączącą odmienne wpływy. Były to pierwsze kroki w tzw. fusion. Nasza propozycja spodobała się, bo była świeża, oryginalna. Obok nowoczesnych rozwiązań niosła w sobie także elementy klasyczne i ludowe. Pobudzała ludzi. Tak jak festiwal Skrzyżowanie Kultur, który zachęca do wsłuchania się w muzykę z różnych stron. Zaproszeni wykonawcy pokazują przez nią swoją duszę i ducha miejsc, z których czerpali inspiracje.
Skoro o inspiracjach mowa... W miksie jazzu i etno, jaki przywieźliście do Ameryki, sporo było polskich motywów. Do czego nas teraz przekonujecie?
W spotkaniach z ludźmi – czy to na scenie, czy w życiu –daleka jestem od kalkulowania, narzucania czegoś. Jednowymiarowe, mocne fascynacje np. muzyką hinduską, której w pewnym momencie ulegli Beatlesi, też mam za sobą. Teraz czerpię z elementów pozbieranych z całego świata. Trudno czasami nazwać, co to jest, ale zostały we mnie głęboko i podróże, które odbyłam, i wcześniejsze doświadczenia.
Ma pani swoją muzyczną mapę świata? Z jakimi rytmami kojarzą się pani różne miejsca?
Brazylia z tradycyjnymi sambą, rumbą i bossa novą. Ważne są Japonia i Indie. Ale też Skandynawia. Tamtejsza muzyka bardzo odpowiada mojemu temperamentowi. Może się to wydawać dziwne, bo jestem wulkanem energetycznym, ale rozsmakowuję się w niej. Ma ona w sobie rodzaj poszukiwania i niespełnienia. Ułatwia skupienie i refleksję nad tym, co my właściwie na tej planecie robimy. Prowokuje do egzystencjonalnych pytań i daje na nie czas. W przeciwieństwie do brazylijskiej, która oferuje przede wszystkim zapomnienie się w tańcu. W moim przypadku te dwa przeciwieństwa się dopełniają.
Ma pani w muzycznym świecie mocną, choć z wyjątkiem „Papai", niszową pozycję. Popularność to zasługa telewizji?
Nie zdawałam sobie sprawy, że program „Bitwa na głosy" da mi taką sympatię widzów. Ludzie uśmiechają się do mnie, mówią, że było fajnie, miło. Popularność mi nie ciąży, bo znajduję się poza kategorią artystów, którzy są na celowniku, którym trzeba „dowalić". Mam więc komfortową sytuację.
Szykuje coś pani dla telewizji?
Pracuję nad czymś zupełnie innym. Przed świętami chciałabym wydać autobiografię.
Przez budzący najwięcej emocji fragment o Jerzym Kosińskim już pani przebrnęła?
Chciałabym poświęcić Jurkowi osobną książkę, bo na to zasługuje. W tej pojawi się w różnych historiach.
Jak to będzie wyglądało?
Opowiem o sobie przez serię obrazów – na przykład jedna zacznie się w Straconce (miejsce urodzenia, obecnie dzielnica Bielska-Białej – przyp. red.), potem przeniesiemy się do Gubina, gdzie rodzice zamieszkali po wojnie, a skończymy na Jean La Fitte, w restauracji, gdzie siedzę z Jurkiem Kosińskim, a on mówi do mnie coś, na co czekałam 30 lat: „Masz najpiękniejszą, szeroką twarz na świecie. Tycjanowska piękność".
To piękne wspomnienie, ale komentarze, jakie pojawiały się w Internecie, od kiedy zaczęła pani opowiadać o związku z pisarzem, do przyjemnych nie należą?
Nie czytam opinii na forach. Bardzo ważne jest to, żeby go ludzie poznali od zupełnie innej strony. Tej, od której ja go poznałam. To mu się należy. I mi też.
Jako synowi tak rewolucyjnego artysty jak Fela Kuti było panu łatwiej czy bardziej pod górę?
Femi Kuti:
Łatwiej o tyle, że dorastałem w muzycznej rodzinie. Pierwsze lata spędziłem z matką i to ona dbała o to, by muzyka była przy mnie. A gdy już odrobinę podrosłem, trafiłem pod skrzydła ojca. Nie było tak, że dawał mi lekcje gry na instrumentach czy lekcje życiowe. Ale prowadził dom otwarty. Zawsze było w nim pełno artystów. Dzięki tej atmosferze przesiąkłem muzyką, podpatrywałem innych, słuchałem ich wskazówek, uczyłem się sam.
Relacja z ojcem była trudna?
To był wielki twórca i ja to rozumiem.
A pana syn? Wychowa go pan na muzyka?
Już gramy razem, ale mnie najbardziej zależało na jego edukacji. W szkole, która nauczy go czegoś więcej niż kiepskiej znajomości angielskiego. Na muzykę zawsze będzie czas, ale nam są potrzebni ludzie wykształceni.
Afryka nieustannie wrze, głośno jest o Sudanie, ale też o krajach Maghrebu – Tunezji, Egipcie, Libii. Myśli pan, że rewolucja na północy coś zmieni?
To trudne pytanie, bo ludzie, którzy tam żyją, to bardziej Arabowie niż Afrykańczycy, jedną nogą stoją w Europie. Ludzie z dalszej – tej środkowej i południowej – części naszego kontynentu myślą i działają inaczej. Dlatego nie umiem przewidzieć, co zrobią Libijczycy. Mogą wykorzystać swoją szansę, ale nie widzę tam silnego przywódcy, który mógłby im pokazać drogę.
Pan, jako muzyk, też jest kimś w rodzaju przewodnika...
Ta rola to bardzo stara afrykańska tradycja.
I dokąd chce pan poprowadzić swoich słuchaczy?
Tych afrykańskich? Zależy mi na tym, by przestali czekać tylko na pomoc z zewnątrz. By zrozumieli, że to w ich rękach leży przyszłość. Stąd też tytuł mojej ostatniej płyty – „Afrika For Afrika".
Nie jest pan jedynym muzykiem, który ma taką koncepcję rozwoju kontynentu. Nie myśleliście o wspólnym działaniu?
Doświadczenie pokazuje, że gdy jest się w dużej grupie, odpowiedzialność się rozmywa. Ja wiem, co mówię, co robię i do czego dążę. W grupie trudniej też sprawnie zarządzać finansami. Ja mam swoją fundację.
Zdarzyło się, że proponowano panu karierę polityczną?
Nie wierzę w politykę, to arena brudnych gierek, kłamstw, czczych obietnic. Nawet dobrych ludzi potęga władzy jest w stanie zniewolić. Dlatego wolę działać tak jak teraz, nagrywać muzykę.
Jednak drogi muzyczne zeszły się z politycznymi, gdy kilka lat temu władze zamknęły założony przez pana ojca klub The Shrine...
To było nieprzyjemne spotkanie. Oficjalne powody były absurdalne, w zasadzie nie dotyczyły nawet bezpośrednio naszej działalności. Nieoficjalnie chodziło zaś o to, że nasz klub (prowadzony wspólnie przez potomków Fela Kutiego – przyp. red.) był ostoją wolności w Nigerii. Tu nie chodzi tylko o to, że każdy mógł tu przyjść i zagrać, raczej o to, że tu można było swobodnie wyrażać poglądy, bezdomni mogli znaleźć dach, głodni – jedzenie.
Ale klub znów działa.
Tak. Duch afrobeatu zagościł tam na dobre, choć każdy rodzaj muzyki jest mile widziany.
Pokazywaliście tam spektakl „Fela!" poświęcony pana ojcu, a przygotowany przy współpracy rapera Jaya-Z. Panu zawsze było po drodze z amerykańskimi hiphopowcami, prawda?
Rzeczywiście, nagrywaliśmy utwory z takimi ludźmi jak Mos Def, Erykah Badu...
Czego pan się nauczył, a czego mogli nauczyć się oni?
Ja dowiedziałem się przede wszystkim, jak to działa w USA. Możesz być legendą w swoim kraju, ale dopiero wspólna praca z Amerykanami sprawia, że ktoś chce cię tam wysłuchać. Z kolei wśród Afroamerykanów wciąż żywy jest sentyment, tęsknota za „Mamą Afryką", miejscem, z którego wywodzą się ich przodkowie. Wspólne muzykowanie miało więc bardziej duchowy wymiar.
Na kolejnych krążkach wzbogaca pan afrobeat. Czy nigdy nie kusiło pana odejście od niego?
Po co? To moje dziedzictwo, gatunek skrywający całe bogactwo brzmień. Pozwalający na różne rozkładanie akcentów, na wplatanie muzycznych odniesień. To jak tygiel, w którym łączą się wszystkie brzmienia grane przez potomków ludzi z Afryki. Mogę grać wszystko i będzie to afrobeatowe.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Jak zareagowała pani na propozycję otwarcia 7. Festiwalu Skrzyżowanie Kultur?
Urszula Dudziak:
Zamek Królewski w Warszawie prezentuje cenną kolekcję sztuki europejskiej, pochodzącą z Narodowego Muzeum Sztuki im. Bohdana i Warwary Chanenków w Kijowie.
Wraz z Katarzyną Czajką-Kominiarczuk, twórczynią bloga Zwierz Popkulturalny, recenzentką i autorką książek o popkulturze, rozmawiamy na temat seriali. Jakie tytuły zasługują na miano produkcji roku? Na jakim etapie streamingowej rewolucji się znajdujemy?
W stolicy Szwecji ruszył Tydzień Noblowski. Rozpoczął się od tradycyjnego przekazania osobistych przedmiotów należących do tegorocznych noblistów do sztokholmskiego Muzeum Nagrody Nobla oraz sygnowania krzeseł w tamtejszej kawiarni.
W wieku 87 lat zmarł Stanisław Tym, autor tekstów, aktor, reżyser, a także dyrektor teatrów. Masową popularność zdobył jako prezes Ryszard Ochódzki w filmach „Miś”, „Rozmowy kontrolowane” i „Ryś”. Był również felietonistą „Rzeczpospolitej”.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Polska kultura straciła jednego ze swoich najwybitniejszych artystów – Stanisława Tyma. Aktor, reżyser i satyryk, zmarł w wieku 87 lat. Ludzie kultury i politycy żegnają legendę polskiego filmu.
Historyczne skrzypce Stradivariusa niebawem trafią na aukcję. Zdaniem ekspertów może paść rekord. Jaka jest historia instrumentu, który budzi takie emocje?
Członkowie zespołu The Rolling Stones odpoczywają od koncertowania, ale to nie znaczy, że próżnują. Muzycy znaleźli nowy sposób na to jak zarabiać na marce, którą stworzyli.
Koncertem w warszawskim Teatrze Roma 10 grudnia najlepiej rozpoznawalny za granicą polski zespół jazzowy – Marcin Wasilewski Trio – zakończy jubileuszowe tournée po Europie z okazji 30-lecia istnienia.
Shawn Corey Carter – popularny amerykański raper znany jako Jay-Z – został pozwany w związku z oskarżeniem o zgwałcenie 13-letniej dziewczynki. Artysta miał dopuścić się tego czynu wraz z producentem muzycznym, Seanem Combsem, który przebywa obecnie w więzieniu m.in. za oskarżenie ws. handlu ludźmi.
Guns N' Roses zagrają 12 lipca 2025 r. na PGE Narodowym w Warszawie. Z kolei 5 lipca stołeczny Torwar gościł będzie nową supergrupę, którą stworzyli wirtuozi gitary Joe Satriani i Steve Vai.
W poniedziałek 9 grudnia Irena Santor kończy 90 lat i przygotowuje się do koncertu urodzinowego w Teatrze Roma. A potem rusza na występy do 14 polskich miast. A na niedzielę w TVP 1 zaplanowała premierę filmu „Irena Santor. Magiczny jeden krok”.
Lubię też wyrażać swoich bohaterów poprzez muzykę – ich upodobania pomagają mi ich lepiej zbudować.
Białoruski raper Maks Korż, który musiał opuścić Białoruś po gestach solidarności z Ukrainą i krytyce Łukaszenki, wystąpi 9 sierpnia 2025 r. na PGE Narodowym.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas