Co począć, znów o Żydach, bo to o nich w dużej mierze traktuje najnowsza powieść Umberto Eco, choć właściwie najlepsza w niej jest ikonografia, a smakosze zachwycą się pewnie najbardziej przepisami kulinarnymi i opisami mniej lub bardziej wyszukanych potraw. Włoski pisarz nie kamufluje już swoich zainteresowań i pisze wprost (wcześniej promował jedynie „Sekrety włoskiej kuchni") o żarciu, które uwielbia. Że jednak nie wypadało mu napisać książki kucharskiej, jak Pan Bóg przykazał, musimy się męczyć lekturą 500-stronicowego tomu, w którym autor koniecznie chce nas przekonać, że antysemityzm to bzdura. Ponieważ, rzeczywiście, antysemityzm jest bzdurą, nie widzę powodu, by czytać „Cmentarz w Pradze". Przeczytałem jednak – i żałuję straconego czasu. Jeśli mogę coś doradzić – odpuśćcie sobie państwo. Już lepiej po raz kolejny przekartkować „Imię róży", a choćby i niedocenionego „Baudolina".
Urodzony w 1830 r. bohater nowej powieści Eco antysemityzm wyssał – nie, nie z piersi matczynej, Polakiem wszakże nie jest – z opowieści dziadkowych. A ten zapewniał go, że „Żyd jest próżny jak Hiszpan, tępy jak Chorwat, chciwy jak Lewantyńczyk, niewdzięczny jak Maltańczyk, bezczelny jak Cygan, brudny jak Anglik, służalczy jak Kałmuk, władczy jak Prusak i oszczerczy jak mieszkaniec Doliny Aosty". Z pewnością jest zakałą świata i zasługuje jedynie na to, by unicestwić go razem z całym jego przeklętym narodem.
Do tego też dąży Simone Simonimi, jedyna wymyślona postać w powieści Eco, obok której występują m.in. Garibaldi i Mazzini, Dumas i Thiers, Disraeli, a nawet Freud. „W gruncie rzeczy" – przyznaje Simonini – „była to też działalność dochodowa. Żydzi nie zapłaciliby mi nigdy za zagładę wszystkich chrześcijan – mówiłem sobie – bo chrześcijan jest zbyt wielu; gdyby zagłada była wykonalna, sami by o nią zadbali. Żydów natomiast, po dokładnym rozważeniu wszystkiego, można byłoby załatwić!".