Śmierć w show-biznesie jest zawsze okazją do premiery. Co myśleliście, gdy zmarł Tomek?
Było nam smutno, ale nie jesteśmy ludźmi, którzy takie dramatyczne okoliczności wykorzystają do autopromocji. Dopiero przy okazji nagrywania kolejnej płyty Marceli znalazł teksty Beksińskiego i pomyśleliśmy, że może warto nagrać album na dziesiątą rocznicę śmierci Tomka w 2009 r. Nie jesteśmy jednak przebojowi, więc rzecz się przeciągnęła.
Wielu odbiorców kultury nie zdaje sobie sprawy, że obcuje z owocami pracy Beksińskiego, który przekładał dialogi w Bondzie, a przede wszystkim spolszczył „Monty Pythona". Przypomnijmy, jaki był.
Miły, sympatyczny, ale kiedy kończyła się próba, brał kasetę z naszą muzyką i biegł do radia albo do innych swoich spraw. Z Tomkiem rozmawiałem tylko podczas prób, w domu u siebie nie bywaliśmy. Marceli miał w tym względzie więcej szczęścia, bo próby odbywały się w jego piwnicy. Myślę, że taki kontakt mógł mu się podobać, ponieważ wiele osób narzucało mu się, choćby dlatego, że chcieli poznać syna wielkiego malarza. A on, chociaż przyjaźnił się z innymi zespołami, tylko dla nas napisał teksty. Pewnie czuł się z nami komfortowo. Bezpiecznie. Nigdy o nic go nie prosiliśmy. Sprawy toczyły się naturalnym biegiem.
Piosenki są zapisem melancholii i rozpadających się miłości. To portret człowieka nadwrażliwego.
Na płycie nagraliśmy wersje polskie, ale teksty pisał po angielsku. Tomek pisał ewidentnie o sobie i swoich przygodach. O tym, co go bolało: funkcjonowanie w mieście, między ludźmi. Tłumaczył listy dialogowe filmów, ale nie chodził do kina, bo drażniło go, jak ktoś jadł kukurydzę. Też się denerwuję, ale to przeżyję. Tomek nie mógł tego znieść. Z tych samych powodów nie lubił jeździć autobusem: denerwowała go obecność innych pasażerów.