Hit "Jump" znają nie tylko fani zespołu braci Van Halen. Milionom wielbicieli skoków narciarskich kojarzy się z największymi sukcesami Adama Małysza: zapowiadał jego skoki i ilustrował telewizyjne powtórki.
Amerykańskiej formacji przyniósł największy rozgłos. Najczęściej reprodukowane fotosy kwartetu przedstawiają muzyków wykonujących ten przebój – w charakterystycznym rockandrollowym rozkroku ponad estradą, gdy zeskakują na nią z perkusyjnego podestu. Jest to obraz niemal symboliczny, bowiem historia nagrania piosenki o samobójczym skoku okazała się dla zespołu brzemienna w skutki na wiele lat.
Poszło o to, że gitarzysta Eddie van Halen postanowił nową kompozycję napisać na syntezator, instrument kojarzący się z disco i new romantic. Pomysł nie spodobał się wokaliście Davidowi Lee Rothowi, który uznał to za zdradę hardrockowych ideałów. Długo odrzucał propozycję nagrania. Van Halen nie miał wyjścia i musiał dokonać go sam. Gdy zespół usłyszał melodyjny motyw, ugiął się pod presją lidera i zarejestrował piosenkę.
Dzięki "Jump" po raz pierwszy znalazł się na szczycie singlowej listy przebojów "Bill-boardu". Album "1984" nie zajął pierwszego miejsca tylko dlatego, że okupował go "Thriller" Jacksona. Michael zaprosił zresztą van Halena do nagrania solówki w piosence "Beat It". Lee Rothowi nie podobało się, że kolega nie konsultuje solowych występów i bierze coraz więcej narkotyków. Kompromis, jaki zawarli w studiu, nie trwał długo. Po tournée David opuścił zespół.