Niepohamowanie w jedzeniu i piciu było rzeczywiście polską przywarą. Kilka wieków temu wielu cudzoziemców podróżujących po Polsce było zdumionych nie tylko polską gościnnością i serdecznością, ale także przerażonych rozrzutnością i wystawnością niemającą czasem pokrycia w rzeczywistym stanie majątkowym goszczącego. Krytykując polskie rozpasanie kulinarne, mieli na myśli głównie szlachtę, gdyż z nią najczęściej przychodziło im biesiadować. Francuz Guillaume de Beauplan przebywający w Polsce w XVII w. wspomina o zwyczaju picia z trzewików dygnitarzy, aby się przypodobać jakiejś osobistości, lub z trzewiczków panieńskich. Raziły go zbyt zawiesiste i tłuste sosy, które pogardliwie nazywał bryją. Jezuita Hubert Vautrin w XVIII w. opisywał Polaka jako żarłoka, który dla zdobycia trunku gotowy jest sprzedać ojca, a spiżarnię przyjaciela opróżni bez zahamowań. Dziwiono się także przesadnie przyprawionym daniom nie tylko z racji wydatków, bo przyprawy były kosztowne, ale ich nadmiar powodował, że dla cudzoziemców były wręcz niejadalne. Lubowano się w egzotyce, ale ponieważ wraz z nowymi produktami nie rozpowszechniano nowych przepisów, dania przyprawiano według własnego uznania. Im ktoś był bogatszy, tym więcej drogich przypraw dodawał, aby właśnie swą wysoką pozycję ekonomiczną i społeczną zademonstrować w ten sposób.
Nie dziwi zatem tak popularne dziś w Polsce sushi.
Obce wpływy w polskiej kuchni można śledzić od czasów najdawniejszych, widać je już w staropolszczyźnie i w ochoczym korzystaniu z zamorskich przypraw, choć paradoksalnie to właśnie one albo raczej skłonność do używania ich w nadmiarze stanowiła o specyfice ówczesnej kuchni polskiej. Podawano także wtedy na stoły dwa dania szczególne. Pierwsze z nich to specjalnie przyrządzony szczupak, który miał być od głowy przysmażony, w środku pieczony, a przy ogonie gotowany. Drugie to kapłon we flaszy. W tym wypadku należało zdjąć z kapłona skórę, wepchnąć ją do butelki, zalać mieszaniną jajek i mleka. Oba te koncepty miały stanowić o odrębności kuchni sarmackiej, szczupak zresztą właśnie dlatego pojawił się w „Panu Tadeuszu”. Okazuje się jednak, że oba te przepisy mają rodowód francuski. Czerpano więc z obcych kuchni obficie, a jednocześnie z trudem akceptowano obce nawyki pokarmowe. Nie tylko u nas. Francuz krytykował dania niemieckie, Niemiec angielskie, a Anglik włoskie itd. Polacy także za obcymi kuchniami nie przepadali. Dość znana jest anegdota o pewnym polskim szlachcicu, który będąc we Włoszech, miał okazję uczestniczyć w tamtejszych ucztach, lecz widząc na stole między innymi sałatę, miał podobno salwować się ucieczką do kraju, a decyzję swą tłumaczył obawą, by go zimą nie karmiono sianem, skoro w lecie dają mu trawę. Z upływem czasu jednak sytuacja w kulinariach powoli ulegała zmianie.
W jakim punkcie historii znajdujemy się w takim razie obecnie w kulinarnej Polsce?
Z jednej strony bardzo się zamerykanizowaliśmy, o czym świadczy popularność nie tylko różnych fast foodów z McDonaldami na czele, ale także zwyczaj grillowania. Tradycyjnie wywodzi się on z południa Stanów Zjednoczonych, gdzie już w XIX w. praktykowano smażenie mięsa na wolnym powietrzu. Z drugiej strony znaleźliśmy się pod silnymi wpływami kulinarnej kultury z obszaru basenu śródziemnomorskiego, o czym świadczy zwiększone spożycie i, co za tym idzie, znajomość wina. Zakochaliśmy się w daniach z Włoch, Francji i Hiszpanii, a restauracje z kuchnią z tych krajów powstały w każdym nawet małym polskim mieście. Sami w domach pichcimy także pasty, szukamy przepisów na risotto lub paellę. Otworzyliśmy się także na bardziej egzotyczne i odległe smakowo jedzenie, zwłaszcza z Azji. Coraz silniej daje się także zauważyć powrót do polskich korzeni, stąd moda na staropolskie czy chłopskie jadło, skłonność do odkrywania zapomnianych specjałów kuchni regionalnych.