Piłkarze mają do mnie słabość

Robert Gadocha bardzo chciał ze mną zatańczyć, na co zareagowała jego zazdrosna żona, zamykając go w pokoju na klucz. Robert wyszedł jednak oknem – Maryla Rodowicz opowiada o swojej miłości do sportu, do piłki nożnej w szczególności

Publikacja: 09.06.2012 14:19

Maryla Rodowicz

Maryla Rodowicz

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak now Piotr Nowak

Wywiad z magazynu Sukces

Pamięta pani ceremonię otwarcia mistrzostw świata w RFN w 1974 roku? Mamy już kolorowe telewizory Rubin, patrzymy na Pelego i długie nogi brazylijskich modelek, a w tym momencie otwiera się wielka piłka, z której wychodzi

Maryla Rodowicz.

Oczywiście, że pamiętam. Jestem ubrana trochę jak hippiska, co zresztą było mi bliskie. Trochę jakbym wyszła dopiero z polskich pól, pełnych zbóż złotem malowanych. Taka była idea, chodziło o pokazanie czegoś charakterystycznego dla kraju, z którego przyjechali piłkarze, a artyści za nimi.

Ze mną jest Silna Grupa Pod Wezwaniem: Jacek Nieżychowski, Tadeusz Chyła, Kazimierz Grześkowiak. Mają na głowach krakowskie czapki z pawimi piórami. A ja, z gitarą, zaczynam śpiewać piosenkę „Futbol", skomponowaną specjalnie na tę okazję przez Leszka Bogdanowicza i Jonasza Koftę. Niemiecka publiczność świetnie reagowała, piosenka się przyjęła, ponieważ mistrzostwa się udały, a chłopcy grali jak z nut. Byli absolutnym objawieniem w Monachium. No ludzie, wygrana z Brazylią to było coś!

Od tej pory zaczęto mówić, że Maryla Rodowicz jest nie tylko najszybszą polską piosenkarką, ale i największym kibicem reprezentacji.

W szkole we Włocławku biegałam na 80 metrów przez płotki i w sztafecie cztery razy 100 metrów. Miałam świetnego trenera, pana Wiesława Augsburga, który najwyraźniej zobaczył we mnie talent. Po kilku tygodniach treningów zostałam mistrzynią Polski Północnej. Przebiegłam 80 metrów  przez płotki w czasie 12,7 sekundy, co było trzecim czasem w Polsce w kategorii młodziczek.

Nie wiem, czy zostałabym mistrzynią olimpijską, ale jeśli nawet miałam zadatki, to szkoła bardzo drastycznie przecięła wszelkie marzenia. Ponieważ miałam dwóję z matematyki, w trosce o moją naukową przyszłość dyrekcja zabroniła mi trenować. W rezultacie, kiedy zaczęłam studia na Akademii Wychowania Fizycznego, bardziej od biegania pasjonował mnie śpiew i myślałam głównie o tym, jak z uczelni na warszawskich Bielanach, śpiewając w zespole Szejtany, dostać się na sceny klubów studenckich.

Ale wtedy poznała pani gwiazdy sportu, studiujące na AWF.

Największe wrażenie robili na nas Władek Komar i oszczepnik Janusz Sidło. Pamiętam, jak siedzieli przed żeńskim akademikiem i taksowali studentki wzrokiem. Prawdziwe znajomości ze sportowcami, a wkrótce i bliższe koleżeńskie kontakty nawiązałam, kiedy już Polska śpiewała moje piosenki. Piłkarze byli jednymi z pierwszych.

Chodziła pani na mecze i obgryzała paznokcie, kiedy Lubański nie trafiał w bramkę?

Aż tak to nie. Spotykaliśmy się na ogół przy okazji wspólnych imprez. Albo na nich śpiewałam, albo byłam gościem, jak oni. Włodka Lubańskiego i kilku jego kolegów z reprezentacji poznałam podczas zabawy sylwestrowej w Centralnym Ośrodku Sportu w Zakopanem. Był tam też Robert Gadocha, który bardzo chciał ze mną tańczyć, na co zareagowała jego zazdrosna żona, zamykając go w pokoju na klucz. Robert wyszedł jednak oknem.

On już z tą żoną nie jest.

Co pan powie? A tak ładnie się przekomarzali...

W dobrym tonie było pójście na Bale Mistrzów Sportu, organizowane przez „Przegląd Sportowy". Najbardziej udane były te w Hotelu Europejskim i kultowym lokalu Kamieniołomy. Przy takich okazjach świat sportu i estrady nawzajem się przenikał. Tam zawarłam znajomości, które przetrwały do dziś.

Latem 1978 r. na Kubie poznałam Adama Nawałkę. W Hawanie odbywał się festiwal młodzieży i studentów. Polska wysłała bardzo silną reprezentację artystyczno-sportową. Nawałka ledwo wrócił z mistrzostw świata w Argentynie. Oprócz mnie był Czesiek Niemen, wielu innych wykonawców i zespół Słowianki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na koncert przyjechał niespodziewanie Fidel Castro. Ochrona przeprowadzała go obok garderoby, gdzie akurat przebierały się dziewczyny. Nigdy nie słyszałam takich pisków i krzyków.

Fidel krzyczał?

No, niech pan przestanie.

Słyszałem, że była pani też natchnieniem piłkarzy. Jan Tomaszewski opowiadał, że na swoje włosy do ramion wkładał opaskę, w której występowała pani na koncertach.

Janek na mistrzostwach świata bronił w sznurówce na włosach. Pamiętam, że podczas jakiegoś spotkania przed ważnym meczem, bodajże z NRD, poprosił mnie o mój rzemyk. I rzeczywiście, nosił go na włosach podczas kilku meczów. Był jego talizmanem.

Piłkarze najwyraźniej mają do mnie słabość, chociaż nie bardzo wiem dlaczego. Kiedy Górnik obchodził niedawno jubileusz 60-lecia, w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu zaśpiewałam większość polskich przebojów piłkarskich. Od „Bo mój chłopiec piłkę kopie" Marii Koterbskiej, przez mój „Futbol", po „Po zielonej trawie piłka goni".

Są jeszcze „Trzej przyjaciele z boiska", też Marii Koterbskiej, „Entliczek, pentliczek" Bohdana Łazuki, piosenka Skaldów o Górniku Zabrze i Krzysztofa Klenczona o Legii. W sumie niedużo. Seweryn Krajewski nie skomponował niczego piłkarskiego, a Agnieszka Osiecka niczego nie napisała.

Seweryn nie jest kibicem. Za to Agnieszka miała do sportu bardzo pozytywny stosunek, sama zresztą świetnie pływała. Była chyba nawet zawodniczką w Legii. Wisłę na wysokości Saskiej Kępy mogła przepłynąć kilka razy, w ogóle przy tym nie odpoczywając. A piosenek rzeczywiście jest niedużo. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Muszą być melodyjne, mieć wpadający w ucho refren i kojarzyć się z sukcesem sportowym, na co autor tekstu i kompozytor nie mają już wpływu. Dlatego popularność zdobyła moja piosenka z mistrzostw świata w Niemczech i Bodzia Łazuki z mundialu w Hiszpanii.

Hymnem kibiców Legii jest „Sen o Warszawie", który nie ma nic wspólnego z piłką, tylko ze stolicą. W dodatku pierwszy wykonawca tej piosenki, Czesław Niemen, prawdopodobnie nigdy nie był na meczu Legii.

To nie ma żadnego znaczenia. Kiedy śpiewa ją Żyleta, po plecach przechodzą mi ciarki. Kiedy przychodzę na Legię, najpierw patrzę na Żyletę i jestem nią zafascynowana. Kibice na tej trybunie są jednakowo ubrani, mają mnóstwo pomysłów scenograficznych i bez przerwy śpiewają. Musi być taka grupa na każdym stadionie, żeby poprowadzić doping. Na meczu z Niemcami w Gdańsku takich żywiołowych kibiców zabrakło, to i dopingu nie było. Ja mam nawet takie marzenie, żeby pójść kiedyś na Żyletę i zaśpiewać wspólnie z kibicami.

Dość ryzykowny pomysł.

Dlaczego? Po meczu ze Spartakiem, wyjeżdżając swoim czerwonym porsche ze stadionu, skręciłam w niewłaściwą stronę. Nagle znalazłam się wśród kilku tysięcy kibiców, więc o jeździe nie było mowy. Stanęłam, odkręciłam szybę, wywiesiłam szalik Legii i doczekałam się aplauzu. Wiem nawet, jaką piosenkę chciałabym z nimi zaśpiewać, bo słyszę w uszach refren w wykonaniu kilkutysięcznego chóru. Tyle że słowa brzmią: „Ale to już było i nie wróci więcej", a na stadionie to nie jest tekst szczególnie mobilizujący.

Została pani pierwszym oficjalnym Przyjacielem Euro 2012, wspólnie z Lechem Wałęsą, Robertem Korzeniowskim i Józefem Młynarczykiem. Jest pani członkiem Towarzystwa Przyjaciół Legii. Komu pani kibicuje?

Lubię piłkę jako zjawisko. Jestem za Legią, kiedy gra ze Spartakiem, za Lechem, kiedy zdobywa punkty w Lidze Europejskiej, czy za Wisłą, kiedy walczy o Ligę Mistrzów. Za Dol-canem Ząbki też. Oczywiście zawsze kibicuję reprezentacji i mam nadzieję, że dobrze wypadnie na Euro.

Koncertowałam już w koszulkach Macieja Żurawskiego i Artura Boruca, a ostatnio, na sylwestra, w koszulce z białym orłem, bo akurat chwilowo zabrakło go na koszulkach reprezentacji. W moim domu wszyscy są kibicami, a kiedy synowie byli mniejsi, z wyjazdu do Włoch obowiązkowo musiałam im przywozić koszulki Roberto Baggio i Alessandro del Piero.

Ale słyszałem też, że chciałaby pani być Abramowiczem polskiego futbolu.

Bo to byłoby fajne: mieć wagon pieniędzy i wydawać je na piłkarzy. Tyle że to nierealne. Ktoś jednak potraktował to marzenie poważnie. Niedawno, po koncercie w Bydgoszczy, podeszło do mnie dwóch panów, powiedzieli, że są działaczami klubu Victoria Koronowo i spytali, czy nie mogłabym zostać ich Abramowiczem. Podobne propozycje otrzymałam z kilku innych, mniejszych klubów, m.in. z mojego Włocławka, z Radości i z Targówka.

Słyszała pani, jakie życzenie miał Kazimierz Górski, kiedy telewizja organizowała w 1974 roku fetę na cześć piłkarzy? „Ma być Marylka Rodowicz, bo mi przyniosła szczęście". I kapela cygańska.

Wiem, byłam. A kiedy wiele lat później pan Kazimierz otrzymał Super Wiktora i z powodu choroby nie mógł odebrać go  osobiście, pojechałam z nagrodą do jego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Był już wtedy bardzo osłabiony, leżał przykryty pledem, ale miał ten sam życzliwy uśmiech co zawsze.

Wywiad z magazynu Sukces

Pamięta pani ceremonię otwarcia mistrzostw świata w RFN w 1974 roku? Mamy już kolorowe telewizory Rubin, patrzymy na Pelego i długie nogi brazylijskich modelek, a w tym momencie otwiera się wielka piłka, z której wychodzi

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"