Życie na POLISARIO

Z Maciejem Sieńczykiem są same kłopoty. Nikt nie chce się do niego przyznać: ani świat sztuki, ani środowisko komiksowe, ani literaci... Ostatnio próbował go przygarnąć film animowany. Tym razem jednak ucieczką salwował się sam rysownik

Publikacja: 16.09.2012 19:00

Życie na POLISARIO

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Robi okładki i ilustracje książkowe, rysunki do gazet, portrety autorów dla internetowego pisma, pisze niedużą prozę... Ale ożywia się tak naprawdę, kiedy rozmowa schodzi na komiks.

– Lubię formułę komiksu, bo mogę nad nią panować, jestem tutaj reżyserem i wykonawcą. Sam piszę teksty i sam te ludziki uruchamiam rysunkami. Mogę sterować nimi od początku do końca – przyznaje.

Bohaterem jego komiksów jest zwykle mężczyzna: infantylny, prostoduszny, zniewieściały. Potrafi mieć posturę rozlanego grubasa i delikatne rysy kobiety. To ktoś, kto zastygł w dzieciństwie, broni się przed płcią. Nawet najbardziej nieprawdopodobne historie (np. o chłopcu, który mógł żyć tylko we wrzątku) nie są w stanie wywołać jego zdziwienia. Nie uczestniczy w życiu społecznym: nie pracuje, nie ma rodziny, żyje w przeszłości. Przedmioty, którymi się otacza (zabawki, pojazdy, krój garniturów...), mogą wskazywać, że funkcjonuje w epoce nazywanej realnym socjalizmem. Praktycznie nie rusza się z domu, raczej odbywa spacery w wyobraźni. Jeżeli już wychodzi, można go spotkać gdzieś w półabstrakcyjnym pejzażu, na bezkresnych przedmieściach, wysepkach bez nazwy, które „określa się wspólnym mianem POLISARIO, co na południowym Pacyfiku oznacza jedną z wielu". Jego nieprawdopodobne przygody i plebejskie pochodzenie kontrastują z eleganckim językiem, jakim się posługuje. Językiem rodem z powieści młodzieżowych, ulotek dydaktycznych i tanich przedwojennych romansów. „Skoro twarz matki wyrażała taką dobroć, jak niecierpliwe do pieszczot musiały być jej dłonie" – zagaduje naszego bohatera jego znajomy, który pod dywanem znalazł ulepiony portret kobiety. „Owszem – pada odpowiedź – pieszczot, które zaznałem, nie zapomnę nigdy – ileż razy przemawiała tonem łagodnej wymówki, a później z uśmiechem zbierała okruchy upuszczonego przeze mnie talerza! Nawet na pana byłbym zły, gdyby próbował odebrać mi te wspomnienia".

Maciej Sieńczyk wydał już trzeci album z perypetiami swojego bohatera. „Przygody na bezludnej wyspie" są nie mniej perwersyjne niż dwie poprzednie publikacje – „Hydriola" i „Wrzątkun".

Baza pod „Lampą"

Połowa lat 90., Warszawa, Sieńczyk studiuje malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych.

– Malowanie mnie nudziło, wiedziałem, że nie jestem w tym dobry – opowiada. – Postanowiłem załapać się do agencji reklamowej, tyle że byłem zapóźniony w komputerach. Nawet nie miałem własnego. Zapisałem się na kurs, ale niczego się nie nauczyłem. Nic, kompletnie. Poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną, ale wyoutowali mnie. Przerażało mnie, że coś muszę po akademii robić, w końcu załapałem się do wydawnictwa medycznego. Miałem rysować przekroje narządów, ludzi, ale skończyło się na tym, że byłem sekretarką i głównie odbierałem telefony.

Wierzył wtedy, że będzie utrzymywać się z rysowania komiksów.

– Agata Bogacka, którą znam z akademii, powiedziała mi o galerii Raster. Słyszałem, że to modne miejsce, zbiera się tam towarzystwo zmanierowane, no ale poszedłem – mówi. – Kaczyński i Gorczyca na początku kręcili nosem, ale komiks mi wydali. Zajmowali się wtedy banalizmem, w modzie byli Sasnal, Bujnowski, komentowanie rzeczywistości, koniecznie dowcipne. Te moje komiksy były raczej realizmem magicznym. Raster namawiał, bym zajął się prawdziwą sztuką, malował obrazy, robił obiekty, a nie komiksy. Z okazji wydania „Hydrioli" chcieli, żebym zrobił wystawę, same duże formaty. Poleciałem do OBI, kupiłem płytę, farbę i malowałem jak najęty. Ale panowie powiedzieli, że to się nie nadaje na wystawę, i obniżyli rangę imprezy do „pokazu". Mnie nie interesuje sztuka, która wisi w galeriach, muzeach, sam do nich nie chodzę. Bardziej leży mi forma książkowa. Doskonale sprawdzam się za to na Targach Taniej Sztuki.

To w Rastrze jednak Sieńczyk spotkał człowieka, który uwierzył w jego komiksy. Choć trochę opornie i od niechcenia.

– Mój kolega Tomek Kozak powiedział, że jest ktoś taki jak Paweł Dunin-Wąsowicz, który chce wydać fanzin literacki i może tam bym puścił te swoje komiksy – opowiada. – Szczerze mówiąc, liczyłem na szerszy odbiór swych prac i akademickie uznanie, a nie na drukowanie w jakimś punkowym pisemku dla kolegów. Liczyłem, że załapię się do dużej gazety, a trafiłem do „Lampy".

Na pierwszym spotkaniu Dunin obejrzał komiksy, ciągle powtarzał: wspaniałe, wspaniałe, po czym nagle wyszedł. Ale Sieńczyka zaangażował. Zasada była prosta: kolorowe komiksy miały przyciągnąć czytelników do pisma, gdzie drukowano głównie literaturę, eseje, recenzje. Do dziś ani wydawca, ani autor nie są przekonani, czy tak się stało, jednak komiksy wciąż się ukazują. W jednym z wywiadów Sieńczyk przyznał, że nie jest nawet pewien, czy sam wydawca czyta jego komiksy.

– Paweł jest jednak niestrudzonym promotorem moich prac, wydaje moje albumy. „Hydriola" miała nakład 2 tys. egzemplarzy, bo wszyscy mieliśmy nadzieję na sukces. Do dzisiaj się nie sprzedała. Dwa lata później wydrukował już 1500 sztuk „Wrzątkuna". Wciąż leżą w magazynie. Paweł nie przejął się, że stracił pieniądze, zapowiedział tylko, iż nic więcej już mi nie wyda. Tym razem to ja wpadłem w panikę – stwierdza.

Sieńczyk próbował namówić na współpracę Monikę Sznajderman z wydawnictwa Czarne, złożył podanie o roczne stypendium twórcze w Ministerstwie Kultury... Nic.

– I wtedy zadzwonił Dunio, że dostał kasę na parę książek. Zostały mu jakieś pieniądze i jednak wyda mój kolejny album. Teraz wyszło 1000 sztuk – mówi.

W „Lampie" nie tylko rysuje. – Co miesiąc rytuał jest taki sam. Około godz. 20 Paweł Dunin-Wąsowicz dzwoni i prosi, bym przygotował walizkę, on weźmie plecak. Spotykamy się pod moim domem i idziemy do drukarni na Lubelską, to kilkaset metrów – opowiada Sieńczyk. – Zabieramy 400 egzemplarzy pisma i wracamy do mnie. Razem pakujemy pisma dla prenumeratorów i rozmawiamy, głównie o książkach. Łączy nas pewna dezynwoltura do tak zwanego porządku w domu, zamiłowanie do literatury klasy C, głównie tej przedwojennej, słabość do PRL-owskich zabawek. Ja lubię kupować na bazarach stare pojazdy kosmiczne, Paweł w kółko czyta „Tytusy". Można powiedzieć, że to przyjaźń na bazie banalizmu.

A postaci żal

Kiedy pytam, dlaczego jego komiksy, mimo wspaniałych recenzji w najpoważniejszych tytułach, sprzedają się tak słabo, Sieńczyk nie ukrywa, że jest nieco zawiedziony.

– Naprawdę wierzyłem, że moje komiksy zdobędą popularność: są dowcipne, mądre i dobrze narysowane, a jednak nie zaskoczyło. Czy byłem za mało przebojowy? – zastanawia się. – Chciałbym wbić się do mainstreamu, żeby moje komiksy miały duże nakłady, leżały w empikach i ludzie je kupowali.

Co zamierza zrobić, by to osiągnąć? – Parę osób mówi mi, żebym narysował coś bliżej ziemi, nawiązał kontakt z rzeczywistością. „U ciebie nawet nie ma bankomatów" – mówią. Teraz wszystkich interesują problemy kapitalizmu. Ale moje komiksy są raczej ucieczką. Nie chcę być kolejnym facetem, który robi sobie jaja z Ramony – podsumowuje.

Sugeruję delikatnie, że obecna niszowość autora może być spowodowana jego morderczą dla czytelnika konsekwencją. Ona sprawia, że różne historie – dziewczynki, w obecności której pękały szklanki i wyginały się łyżeczki, a naukowcy postanowili wykorzystać ten dar do napędzania małego samolotu dla Straży Granicznej, umierającej staruszki, której doktor kazał uprawiać boks, mężczyzny, który studził twarz w pudełku pełnym metalowych kulek – zlewają się w jedną opowieść, w której jednak trudno znaleźć jakieś oparcie.

Oczywiście komiksy Sieńczyka można wpisać w nostalgię, jaką mają roczniki 1970 za swoim dzieciństwem, za tymi dziwacznymi czasami, kiedy zachodnia popkultura spotykała się z przaśnym socjalizmem. Można je czytać jako kronikę niedopasowania do współczesności. Jego bohaterowie unikają jej, zamykając się w przeszłości, wybierają wędrówkę po labiryntach wyobraźni. Sieńczyk jako kolejny artysta „zmęczony rzeczywistością"? Nie dajmy się zwieść pozorom. Jego retrokomiksy są kapitalnym żartem z dzisiejszej popkultury, pseudonauki, pseudootwartości, wytykają nasze słabości.

Sieńczyk nie pozostawia złudzeń: – Tak, rysuję wciąż ten sam komiks. Powiem więcej – marzy mi się ich zbiorcze wydanie, 500-stronicowa księga. Czytelnik zanurzyłby się w tych historiach, fabuła już nie miałaby znaczenia, liczyłby się klimat.

Niedawno dostał propozycję stworzenia filmu animowanego do czyjejś opowieści o nastolatce, która wyjeżdża za granicę jako wolontariuszka...

– Scenariusz nie był mój, ale trudno. Gorzej, że musiałem podporządkować się różnym rygorom. Miałem rysować kluczowe sceny, resztę mieli za mnie robić inni. Ale nie mogłem sobie wyobrazić, jak ludzie mieli rysować moje postaci, tła. Żal mi się zrobiło. Poza tym musiałem stawić się przed jakąś komisją, która przyznawała pieniądze na produkcję. Za stołem siedzieli konsultanci, którzy okazali się starymi animatorami, i powiedzieli, że moje rysunki są nieudolne, warsztatowo kiepskie i trzeba popracować. Ale widać było, że im to nie leży. Była groźba kolejnego spotkania... – opowiada.

Zrezygnował. Inaczej byłby dwa lata – jak mówi – udupiony w jakimś filmie animowanym.

– Owszem, miałbym z czego żyć, ale nie miałbym czasu na komiksy – mówi. – Ktoś zadzwonił z Trójmiasta i chce wystawić spektakl w oparciu o moje prace. Może to wypali.

Robi okładki i ilustracje książkowe, rysunki do gazet, portrety autorów dla internetowego pisma, pisze niedużą prozę... Ale ożywia się tak naprawdę, kiedy rozmowa schodzi na komiks.

– Lubię formułę komiksu, bo mogę nad nią panować, jestem tutaj reżyserem i wykonawcą. Sam piszę teksty i sam te ludziki uruchamiam rysunkami. Mogę sterować nimi od początku do końca – przyznaje.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla