Milioner Henry Bloomfield przybywa do owładniętej kryzysem Łodzi. Na kapitalistycznego guru, który ma zbawić podupadające miasto, czekają bankrutujący przemysłowcy, cinkciarze, prostytutki, ale i robotnicy, bo od dawna nikt im nie płaci.
Michał Zadara oparł się na książce Józefa Rotha, swoistym ciągu dalszym „Ziemi obiecanej” Reymonta. Jej akcja rozgrywa się u początków II RP, ale i dziś brzmi współcześnie.
Reżyser ulokował spektakl przygotowany na festiwal Łódź Czterech Kultur w murach historycznego hotelu. Zbudowany sto lat temu siedmiopiętrowy gmach był symbolem aspiracji Łodzi, a i Polski – przez długie lata najwyższym wysokościowcem w mieście, które rozwijało się równie dynamicznie jak Chicago. Łódź padła jednak ofiarą polskich ograniczeń, a dziś jest symbolem ceny płaconej za transformację systemową. Świadczą o tym uliczne ogłoszenia: „Sprzedam”, „Wynajmę”, „Do rozbiórki”.
Zadara miał do dyspozycji podwórze z tarasem, gdzie rozlokowali się muzycy wykonujący hity The Rolling Stones, kuchnię, salę dancingową, pokoje na kilku piętrach, a także poddasze. Od początku wypełnia je swoją energią, młodością i urodą Kamila Salwerowicz (Gabriela), szepcząc widzom do ucha, że zbliża się Bloomfield. W czasach wirtualnych produkcji proponuje publiczności teatr bliskiego kontaktu. Gra ekscentrycznie w ciasnej przestrzeni pokojów i korytarzy – romans ze Stasiem i inne skomplikowane relacje z mieszkańcami hotelu, gdzie każdy chce się wylansować, by zarobić na lepsze życie.
Jest magnetyzer, który proponuje prywatne seanse w „pakiecie”, są byli żołnierze, imigrant uciekający z Ameryki przed prohibicją, artyści, cinkciarze i innej maści kombinatorzy pragnący skorzystać z obecności Bloomfielda.
Reżyser dopisał też motywy współczesne – Łodzianki przyjeżdżającej z Niemiec na rodzinne groby oraz windziarza komentującego turystów. Niestety, całość cierpi na brak dynamicznej, zdecydowanej narracji. Widzowie błądzą po korytarzach w poszukiwaniu mocniejszych przeżyć, a zaproponowano im przykrótkie epizody, które tylko wzmagają apetyt na teatr.
W poniedziałek najwięcej emocji dostarczył... zacięty zamek. Spowodował uwięzienie w pokoju kilkunastu widzów i aktorów. Do akcji wkroczyli technicy Teatru Nowego z łomem. Przypadek wyreżyserował metaforyczną scenę o łódzkiej i polskiej klaustrofobii. Zadara nie otworzył przed nami żadnych drzwi, tak jakby sam padł ofiarą niemożności.