Czy był pan zaskoczony propozycją zagrania Jana III Sobieskiego?
Nie było czasu, by poczuć zaskoczenie. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. W ubiegłym roku byłem przewodniczącym jury Konkursu Głównego Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Off Plus Camera w Krakowie. Kiedy na scenie wręczałem główną nagrodę, z widowni przyglądał mi się włoski producent powstającej już wówczas „Bitwy pod Wiedniem", który szepnął do siedzącej obok dziennikarki: „Gdyby Skolimowski był także aktorem, to byłby wymarzonym odtwórcą roli Sobieskiego". Zdziwiona zapytała, czy nie widział moich ról u Davida Cronenberga, Volkera Schlöndorffa czy Tima Burtona... Zaraz po ceremonii podeszli do mnie. Potem wahałem się kilka dni, ale uznałem, że rola polskiego króla to dla mnie wielkie aktorskie wyzwanie.
Co było w niej najtrudniejsze?
Wiedziałem, że Sobieski był krewki, rubaszny, pewny siebie, ale też bardzo romantyczny w relacjach ze swoją żoną Marysieńką. Chciałem sprawdzić swoje umiejętności, kreując tę wielką postać. Potrzebne w jej interpretacji częste podnoszenie głosu, szeroki gest były dla mnie czymś innym niż moja dotychczasowa rutyna aktorska, polegająca na oszczędnym dysponowaniu środkami wyrazu.
Z czym na planie „Bitwy pod Wiedniem" miał pan największy problem?