Artykuł pochodzi z tygodnika "Przekrój" z marca 2013 r. przypominamy w dniu urodzin artysty, który przyszedł na świat 8 stycznia 1947 r.w Brixton.
Album „The Next Day", który ukaże się 11 marca, jest – jak zauważył jeden z brytyjskich recenzentów – katalogiem obsesji i fascynacji artysty. Już pierwszy singiel „Where Are We Now", który miał premierę w styczniu w dniu 66. urodzin Bowiego i był pierwszym nowym utworem od 10 lat, zabierał nas w tyleż nostalgiczną, co erudycyjną podróż po Berlinie lat 70. To tam Bowie mieszkał przez trzy lata i tam stworzył najwybitniejsze w karierze płyty: „Low", „Heroes" i „Lodger".
Pisanie o Davidzie Bowiem bywa frustrującym zajęciem. Trudno na potrzeby gazetowego tekstu dokonać takiej syntezy jego biografii i twórczości, by uniknąć powtarzania banałów i wyświechtanych fraz zrośniętych na stałe z tą postacią. Kameleon, kosmita, wizjoner, ikona – trudno tu o dystans, jeszcze trudniej o oryginalność. By od tego uciec, przyjrzyjmy się kilku wybranym anegdotom i ciekawostkom z życiorysu muzyka – a być może z przypadkowej układanki wyłoni się jednak mozaikowy portret artysty. Podobny do zawartej na „The Next Day" mapy fascynacji i erudycyjnych tropów.
Bowie w Warszawie
Ta historia rozpala wyobraźnię rodzimych bowielogów. Wiadomo bowiem (!), że na wydanym w 1977 r. wybitnym albumie „Low", wchodzącym w skład słynnej trylogii berlińskiej, znalazł się utwór zatytułowany „Warszawa". Piosenka następnie zainspirowała niejakiego Iana Curtisa do założenia zespołu Warszawa, który nieco później dał się poznać jako Joy Division. Już ta część historii jest piękna i napawa nas słuszną dumą, jednak może być jeszcze lepiej. „Warszawa" jest zapisem przemożnego, choć raczej ponurego wrażenia, jakie na artyście zrobiła nasza stolica w latach 70., a stylizowane na ludowe pienia partie wokalne zostały zaczerpnięte z kompozycji „Helokanie" Stanisława Hadyny w wykonaniu zespołu Śląsk. Płytę ową miał Bowie kupić sobie na placu Wilsona (wówczas Komuny Paryskiej), dokąd udał się ponoć spacerkiem podczas postoju pociągu na Dworcu Gdańskim.
I tutaj w tej pięknej historii zaczynają się schody. Bowie przejeżdżał przez Warszawę dwukrotnie. Po raz pierwszy na przełomie kwietnia i maja 1973 r., wracając z trasy koncertowej po Japonii (ze względu na niechęć do latania wybrał dość okrężną trasę: statkiem do Władywostoku, stamtąd koleją transsyberyjską do Moskwy, a po kilku dniach w stolicy ZSRR znów pociągiem do Paryża). Po raz drugi w kwietniu 1976 r., gdy wraz z Iggy Popem jechał z Zurychu do Helsinek via Związek Radziecki (z niesławnym incydentem na przejściu granicznym w Brześciu, gdzie radzieccy celnicy skonfiskowali mu książki poświęcone Goebbelsowi – do tego wątku zresztą jeszcze wrócimy).