Czego nie wiecie o Davidzie

Jaką rolę w życiu Bowiego odegrał Roman Polański? Która płyta artysty jest adaptacją Orwellowskiego „Roku 1984”? I która postać w komiksach Neila Gaimana jest nań wzorowana? Z okazji wydania nowej płyty po dekadzie milczenia: David Bowie – trivia dla zaawansowanych.

Publikacja: 08.01.2014 16:07

Czego nie wiecie o Davidzie

Foto: Corbis, Kate Garner

Artykuł pochodzi z tygodnika "Przekrój" z marca 2013 r. przypominamy w dniu urodzin artysty, który przyszedł na świat 8 stycznia 1947 r.w Brixton.

Album „The Next Day", który ukaże się 11 marca, jest – jak zauważył jeden z brytyjskich recenzentów – katalogiem obsesji i fascynacji artysty. Już pierwszy singiel „Where Are We Now", który miał premierę w styczniu w dniu 66. urodzin Bowiego i był pierwszym nowym utworem od 10 lat, zabierał nas w tyleż nostalgiczną, co erudycyjną podróż po Berlinie lat 70. To tam Bowie mieszkał przez trzy lata i tam stworzył najwybitniejsze w karierze płyty: „Low", „Heroes" i „Lodger".

Pisanie o Davidzie Bowiem bywa frustrującym zajęciem. Trudno na potrzeby gazetowego tekstu dokonać takiej syntezy jego biografii i twórczości, by uniknąć powtarzania banałów i wyświechtanych fraz zrośniętych na stałe z tą postacią. Kameleon, kosmita, wizjoner, ikona – trudno tu o dystans, jeszcze trudniej o oryginalność. By od tego uciec, przyjrzyjmy się kilku wybranym anegdotom i ciekawostkom z życiorysu muzyka – a być może z przypadkowej układanki wyłoni się jednak mozaikowy portret artysty. Podobny do zawartej na „The Next Day" mapy fascynacji i erudycyjnych tropów.

Bowie w Warszawie

Ta historia rozpala wyobraźnię rodzimych bowielogów. Wiadomo bowiem (!), że na wydanym w 1977 r. wybitnym albumie „Low", wchodzącym w skład słynnej trylogii berlińskiej, znalazł się utwór zatytułowany „Warszawa". Piosenka następnie zainspirowała niejakiego Iana Curtisa do założenia zespołu Warszawa, który nieco później dał się poznać jako Joy Division. Już ta część historii jest piękna i napawa nas słuszną dumą, jednak może być jeszcze lepiej. „Warszawa" jest zapisem przemożnego, choć raczej ponurego wrażenia, jakie na artyście zrobiła nasza stolica w latach 70., a stylizowane na ludowe pienia partie wokalne zostały zaczerpnięte z kompozycji „Helokanie" Stanisława Hadyny w wykonaniu zespołu Śląsk. Płytę ową miał Bowie kupić sobie na placu Wilsona (wówczas Komuny Paryskiej), dokąd udał się ponoć spacerkiem podczas postoju pociągu na Dworcu Gdańskim.

I tutaj w tej pięknej historii zaczynają się schody. Bowie przejeżdżał przez Warszawę dwukrotnie. Po raz pierwszy na przełomie kwietnia i maja 1973 r., wracając z trasy koncertowej po Japonii (ze względu na niechęć do latania wybrał dość okrężną trasę: statkiem do Władywostoku, stamtąd koleją transsyberyjską do Moskwy, a po kilku dniach w stolicy ZSRR znów pociągiem do Paryża). Po raz drugi w kwietniu 1976 r., gdy wraz z Iggy Popem jechał z Zurychu do Helsinek via Związek Radziecki (z niesławnym incydentem na przejściu granicznym w Brześciu, gdzie radzieccy celnicy skonfiskowali mu książki poświęcone Goebbelsowi – do tego wątku zresztą jeszcze wrócimy).

Kiedy więc spacerował i kupował polskie płyty? Nie wiadomo: ponoć nie mogło to być w 1973 r., bo podczas postoju trwała kontrola paszportowa, w 1976 r. zaś, ze względu na otwarcie w 1975 r. Dworca Centralnego, zmieniły się trasy połączeń międzynarodowych i pociągi nie zatrzymywały się już na Gdańskim. Możliwe więc, że wspomniane polskie płyty nabył już w Berlinie Zachodnim, choć w dwóch wywiadach udzielonych polskiej prasie w 1997 r. (dla „Machiny" rozmowę przeprowadził Filip Łobodziński, dla „Gazety Wyborczej" zaś Maciej Chmiel) Bowie częściowo potwierdził teorię o płytowych zakupach podczas postoju, choć, jak sam przyznawał, jego wspomnienia były dość mętne.

Niestety, w literaturze źródłowej nie ma wzmianki ani o spacerze po płyty, ani nawet o polskich korzeniach muzycznych inspiracji Bowiego. We wspomnieniach producenta Tony'ego Viscontiego oraz w uchodzącym za Bowielogiczną biblię opracowania „The Complete David Bowie" Nicholasa Pegga, jako źródło inspiracji dla tych ludowych śpiewów wymieniony jest enigmatyczny „bałkański chór". To oczywiście jeszcze o niczym nie świadczy – bo w innym miejscu Visconti pisze, że Warszawa jest stolicą Czech. Możemy więc się pocieszyć, że legendarny producent miał niewielkie pojęcie o słowiańszczyźnie.

Filmy (o)kultowe

Złaknionym polskiego wątku w biografii Bowiego warto podsunąć inną smakowitą anegdotkę. Jesienią 1967 r. w londyńskim biurze wytwórni Essex Music spotkało się dwóch dwudziestolatków: aspirujący producent rodem z Nowego Jorku oraz marzący o karierze gwiazdy rocka ambitny muzyk wywodzący się z londyńskich przedmieść. Nie wiedzieli jeszcze, że to początek pięknej przyjaźni, a także udanej artystycznej współpracy: Visconti w ciągu kolejnych dekad wyprodukował 12 albumów Bowiego – w tym także ten najnowszy „The Next Day". Młodzieńcy szybko przypadli sobie do gustu, a rozmowa o muzycznych upodobaniach pochłonęła ich do tego stopnia, że opuścili biuro i wybrali się do kina na film „Nóż w wodzie" wschodnioeuropejskiego reżysera Romana Polańskiego. Obraz spodobał im się tak bardzo, że spędzili długie godziny w pubie, dyskutując o tym, co widzieli, i wkrótce zostali bliskimi przyjaciółmi, zamieszkali też wspólnie w hipisowskiej komunie w Haddon Hall. Polski reżyser okazał się więc akuszerem ważnego muzycznego związku.

Rola Bowiego w filmie „Człowiek, który spadł na ziemię" okazała się ikoniczna. Krytycy porównali go do... Katharine Hepburn.

Jednak nie wszystkie filmy Polańskiego miały tak dobry wpływ na Bowiego. Kilka lat później, w 1975 r., gdy muzyk mieszkał w Los Angeles, już po światowych sukcesach odniesionych jako Ziggy Stardust, w głęboką paranoję wpędziło go „Dziecko Rosemary". Artysta nabrał przekonania, że wokół niego są wiedźmy i czarnoksiężnicy gotowi porwać go w celu pozyskania jego nasienia i spłodzenia demonicznego pomiotu. Równie niezbicie przekonany był o tym, że Jimmy Page z Led Zeppelin, który obnosił się ze swoim zainteresowaniem czarną magią i lekturami w rodzaju „Biblii Szatana", jest przedstawicielem mrocznych sił dybiących nań z każdego kąta. Żeby się obronić, rysował ochronne pentagramy i nigdy nie sypiał – w czym pomagała mu stała towarzyszka owych dni: kokaina.

„Nie sypiałem całymi tygodniami. Nawet Keith Richards by tego nie wytrzymał". „Zebrałem wokół siebie załogę ludzi, którzy zawsze byli przy mnie – głównie dilerzy, prawdziwe szumowiny. Zapłaciłem za to najgorszą manią depresyjną w całym moim życiu. Rozpadałem się na kawałki. Miałem halucynacje 24 godziny na dobę" – to ilustrujące ten mroczny okres wypowiedzi Bowiego, które w jego biografii przytacza Marc Spitz. Muzyk cierpiał na paranoję i urojenia, ważył niespełna 50 kilogramów, odżywiał się wyłącznie mlekiem, papryczkami oraz kokainą, obsesyjnie też czytał książki o nazistach, zwłaszcza zaś o ich okultystycznych praktykach i ezoterycznych źródłach tych praktyk.

Szatan i kosmita

Jednak gdy na horyzoncie pojawiła się ciekawa artystyczna propozycja, Bowie, który od miesięcy nie był w stanie wejść do studia, by zacząć pracę nad nowym albumem (w styczniu 1975 r. zakończył sesje nagraniowe „Young Americans", a kolejna płyta „Station to Station" zaczęła powstawać dopiero pod koniec roku), zdołał niemal z dnia na dzień wytrzeźwieć i podjąć wyzwanie. Było nim zagranie głównej roli w filmie „Człowiek, który spadł na Ziemię" Nicolasa Roega. Brytyjski reżyser chętnie obsadzał muzyczne gwiazdy w głównych rolach – w „Przedstawieniu" zagrał już Mick Jagger, a kilka lat później Art Garfunkel wystąpił w „Zmysłowej obsesji".

Rola zagubionego kosmity w wykonaniu Bowiego okazała się jednak kreacją wręcz ikoniczną, świetnie przyjętą przez krytyków. Zazwyczaj surowa w swych wyrokach Pauline Kael porównała Bowiego do Katharine Hepburn, zauważając także, że tym, co tak działa na widza, jest inność bohatera, z którą może identyfikować się każdy odrzucony, zagubiony i samotny. Zdaniem wielu krytyków, to najlepsza rola w aktorskiej karierze Bowiego. Może dlatego, że nie musiał zbyt wiele grać – reżyser z wyczuciem wykorzystał image muzyka, który podbił świat jako przybyły z kosmosu gitarzysta Ziggy Stardust. Odbiciem rzeczywistości była też paranoiczna scena w limuzynie – niemal całkowicie odtworzona przez Roega na podstawie dokumentalnego filmu Alana Yentoba o Bowiem „Cracked Actor".

Ekranowe emanacje Bowiego nabrały z biegiem lat zupełnie innego charakteru – zwłaszcza jego komediowe występy w „Zoolanderze" Bena Stillera i „Statystach" Ricky'ego Gervaisa pozwoliły odkryć pokłady poczucia humoru Brytyjczyka. Osładzały też w ostatnich latach brak aktywności na polu muzycznym, gdy po ataku serca i operacji, jaką musiał przejść w 2004 r. podczas trasy koncertowej „Reality Tour", Bowie praktycznie wycofał się z życia muzycznego na niemal dekadę – tu viralowym hitem stała się zwłaszcza piosenka, którą skomponował na potrzeby serialu Gervaisa.

Bowie inspiruje nie tylko muzyków, ale również twórców komiksów, jak genialny Neil Gaiman.

Jak wspominał twórca show, zadzwonił do Bowiego i ku swojej konsternacji na dzień dobry usłyszał, że Bowie właśnie je banana. „Sama idea, że Bowie może jeść banana, wydała mi się bardzo dziwna, bo w mojej wyobraźni wciąż miał buty na platformach, pomarańczowe włosy, na twarzy błyskawicę z „Aladdin Sane", a Spiders from Mars siedzieli obok i odbierali jego telefony. Jakby wciąż był 1974" – mówił Gervais, a całą tę konwersację ze smakiem przytacza w swojej książce Marc Spitz. Na wyrażoną przez komika prośbę, aby utwór skomponowany na potrzeby show był czymś w stylu jego starego hitu „Life on Mars", Bowie odrzekł z lekkim przekąsem: „Och, oczywiście machnę dla ciebie jeszcze jedno »Life on Mars«". Jednak zadanie wypełnił co do joty, a kawałek zaczynający się od słów „Little fat man, who sold his soul" przyczynił się do renesansu popularności muzyki Bowiego.

Podobnie jak hołd złożony mu przez hipsterski duet komediowy z Nowej Zelandii „Flight of the Conchords", który poświęcił Bowiemu jeden z odcinków muzycznego kabaretu, ze świetną pastiszową piosenką „Bowie in Space". Oddani fani doskonale uchwycili klimat jego muzyki i osobowość, po raz kolejny zmuszając publiczność, by przyjrzała się twórczości angielskiego muzyka.

Bowie bywa zresztą inspiracją dla rozmaitych twórców. Poza oczywistymi inspiracjami muzycznymi – mniej lub bardziej otwarcie do fascynacji muzyką i postacią Bowiego przyznawało się wielu twórców: od Joy Division, The Smiths przez Suede i Placebo po Arcade Fire. Ale bywa nią także dla tych działających poza obszarem muzyki – m.in. dla Neila Gaimana, który tworząc serię komiksów o „Sandmanie", istotną w przebiegu fabuły postać Lucyfera kazał rysownikom wzorować na Bowiem. Jak wspominał jeden z rysowników Kelley Jones, Gaiman miał instruować go w następujący sposób: „Musisz narysować Davida Bowiego. Bo jeśli to nie będzie Bowie, to będziesz przerabiał tę postać tak długo, aż będzie". Efekt jest tak niezwykły, że gdyby Gaimanowski władca piekieł nagle zaczął śpiewać „Let's Dance", nikt by się specjalnie nie zdziwił.

Dziwne fascynacje

Nie wiadomo, czy Bowie jest świadomy tej konotacji, ale zawsze był wyjątkowo uważnym czytelnikiem, a literackie tropy z łatwością przenikały do jego piosenek. Nietzscheańskie wątki w piosenkach takich jak „All the Madmen" i „The Supermen", echa pisarstwa Burroughsa w „Future Legend" czy płyta „Diamond Dogs", którą w całości właściwie można uznać za musicalową adaptację „Roku 1984" Orwella, to emanacje lektur dość nietypowych jak na gwiazdę rocka.

Związki Bowiego z literaturą mają różny charakter i wymiar. Datująca się jeszcze od szkolnych czasów znajomość z pisarzem Hanifem Kureishim zaowocowała m.in. znakomitym albumem „Buddha of Suburbia" (1993), napisanym jako soundtrack do miniserialu BBC na podstawie powieści Kureishiego, w której pisarz zamieścił wiele autobiograficznych wątków związanych z dorastaniem w podlondyńskim Bromley w latach 50. i 60. W książce znalazła się też nieco wzorowana na Bowiem postać Charliego Hero, który nosi ekstrawaganckie ciuchy i w finale powieści staje się gwiazdą rocka w stylu Billy'ego Idola.

Czytelnicze pasje Bowiego zawsze były wyraziste – jak wspominana już fascynacja Goebbelsem, na temat którego pochłaniał kolejne tomy (planował nawet napisanie scenariusza filmu o nim) oraz Hitlerem czy wykraczająca poza czysto literackie zainteresowanie fascynacja postacią Yukio Mishimy. Własnoręcznie wykonany portret tego japońskiego samuraja i samobójcy zdobił sypialnię Bowiego w jego berlińskim apartamencie przy Hauptstrasse 155, o czym wspomina biograf David Buckley w książce „Strange Fascination".

Zresztą do Berlina sprowadził Bowiego także trop literacki – opowieści (i powieści) angielskiego pisarza Christophera Isherwooda, który wraz ze swym kochankiem W.H. Audenem kontentował się liberalną atmosferą Berlina okresu Republiki Weimarskiej, a którego Bowie poznał w Kalifornii po jednym ze swoich koncertów. I choć, jak twierdzą świadkowie konwersacji pisarza i muzyka, Isherwood miał wyznać, iż Berlin lat 20. nie był ani tak liberalny, ani tak ciekawy, jak opisywał to w swoich książkach (jedno z jego opowiadań stało się podstawą filmu „Kabaret"), Bowie był zdeterminowany samemu sprawdzić tę legendę i przeprowadzić się do podzielonej stolicy Niemiec. Reszta jest historią.

Posłuchaj piosenki "Where Are We Now" z najnowszej płyty Davida Bowie

Artykuł pochodzi z tygodnika "Przekrój" z marca 2013 r. przypominamy w dniu urodzin artysty, który przyszedł na świat 8 stycznia 1947 r.w Brixton.

Album „The Next Day", który ukaże się 11 marca, jest – jak zauważył jeden z brytyjskich recenzentów – katalogiem obsesji i fascynacji artysty. Już pierwszy singiel „Where Are We Now", który miał premierę w styczniu w dniu 66. urodzin Bowiego i był pierwszym nowym utworem od 10 lat, zabierał nas w tyleż nostalgiczną, co erudycyjną podróż po Berlinie lat 70. To tam Bowie mieszkał przez trzy lata i tam stworzył najwybitniejsze w karierze płyty: „Low", „Heroes" i „Lodger".

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"