Artyści walczą z koncernami

Tidal, nowy portal streamingowy, założony przez rapera Jaya Z, to próba przejęcia władzy w show-biznesie.

Aktualizacja: 12.04.2015 22:58 Publikacja: 12.04.2015 19:11

Jay Z

Jay Z

Foto: AFP

Kiedy w 1962 roku The Beatles zaczynali karierę, wydawcy i producenci narzucali młodzieżowym wykonawcom kompozytorów, autorów, repertuar i wizerunek. Jay Z, który wspierany przez Madonnę i Coldplay powołał do życia portal streamingowy Tidal, rozpoczął ostatni etap uwłaszczenia muzyków.

Oznacza to, że producenci zgarniający większość zysków ze sprzedaży nagrań niebawem zostaną wyparci przez artystów, którzy przejmą ich role. To może oznaczać upadek koncernów fonograficznych lub ich zmianę w muzea, wyłącznie z prawami do starszych płyt. A także odcięcie od nowości, które przejmą firmy pokroju Jaya Z.

Co stracili Beatlesi

Kiedy do głosu doszedł big-beat, artyści pochodzili zazwyczaj z dołów społecznych lub najwyżej z klasy średniej. Mieli małe pojęcie o handlu muzyką i podpisywali umowy narażające ich na utratę wpływu na los nagrań. Paul McCartney zachował więc pełnię praw tylko do pierwszego singla „Love Me Do". Reszta bestselerowych piosenek stała się własnością spółek kierowanych przez prawników i menedżerów, którzy zgarniali największe zyski.

Zarówno The Beatles, jak i The Rolling Stones dopiero na początku lat 70. zaczęli odzyskiwać kontrolę nad swoją twórczością, ale niektórych decyzji nie dało się cofnąć. Jedynie Bob Dylan wiedział, jak zapanować nad swoim artystycznym dziedzictwem.

W kolejnych dekadach muzycy uzyskujący status gwiazdy, jak Led Zeppelin, tworzyli z czasem własne firmy fonograficzne wzmacniające ich pozycję wobec koncernów. Ale i tak dystrybucją zarządzały rekiny show-biznesu.

Pieniądze w sieci

Pierwsza poważna zmiana dokonała się kilkanaście lat temu, gdy rynek sprzedaży płyt zaczął się kurczyć. Duże dochody gwarantowały wówczas tylko trasy koncertowe, dlatego do akcji wkroczyli globalni producenci koncertów, m.in. Live Nation. Podpisywali z gwiazdami umowy gwarantujące duże honoraria w zamian za udział w zyskach nie tylko za koncerty, ale także gadżety i płyty. Ta zmiana doprowadziła do częściowego uzdrowienia internetu. Pirackie portale Spotify czy YouTube czyściły swoją złą reputację, przechodząc na legalną stronę biznesu.

Również na tym tle dochodziło do spektakularnych rozstań gwiazd z wydawcami. Najgłośniejsze ma na koncie Radiohead, które nie przedłużyło umowy z EMI i sprzedawało płyty w internecie na własną rękę według zasady „zapłać, ile możesz" lub za konkretną stawkę. Zasady nowego biznesu wywoływały jednak kolejną falę frustracji. Portale zdaniem wielu artystów kontynuowały bowiem niesprawiedliwą politykę, która dawała gigantyczne zyski dystrybutorom, a artystom, zwłaszcza najmłodszym, grosze.

Nasilały się spektakularne odejścia od Spotify. Jednego z najgłośniejszych dokonała najmłodsza megagwiazda Tylor Swift. Wycofała najnowszą płytę „1989" z katalogu portalu streamingowego tuż przed premierą, a nie zatrzymało to znakomitej sprzedaży nagrań. Okazało się, że bez wsparcia najważniejszych portali streamingowych też można odnieść sukces.

Kryzys zaufania do nowych dystrybutorów w sieci łączył się jednocześnie z niepewnością gwiazd starszego pokolenia, które szukały odpowiedzi na pytania: Jak w zmieniających się pod względem technologicznym czasach docierać do fanów z muzyką? Jak zachować sławę i zwiększyć fortunę?

Jedną z prób była spektakularna premiera, a jednocześnie wpadka U2 z nowym albumem „Songs of Innocence". Bono i jego koledzy postanowili zacieśniać współpracę z Apple. W zamian za pakiet korzyści finansowych i usług, w tym wizerunkowych, połączyli wydanie płyty z premierą iPhone'a 6.

Efekt był jednak odwrotny do zamierzonego. Dostarczany wszystkim użytkownikom iTunesa album potraktowali oni jak niechcianą, darmową reklamówkę w skrzynce na listy. Bono musiał za ten pomysł przepraszać.

Generacja biznesu

Jay Z należy do grona raperów średniego pokolenia z przedmieść amerykańskich miast, gdzie rządzą gangi i handluje się narkotykami oraz żywym towarem. Jest z generacji muzyków, którzy w ciągu kilkunastu lat stworzyli fortuny warte kilkaset milionów głównie dzięki temu, że nigdy nie wyrzekli się kontroli nad własnymi nagraniami. Koncerny traktowali wyłącznie jako kanały dystrybucji.

Teraz jednak, gdy każda gwiazda za stosunkowo niewygórowane pieniądze może stać się właścicielem spółki w internecie, Jay Z przystąpił do ostatecznej rozgrywki o rynek. Jego atutem jest popularność własna oraz zaprzyjaźnionych gwiazd. A są wśród nich najważniejsi przedstawiciele wszystkich gatunków. Hip-hop reprezentuje Kanye West i Nicki Minaj, R&B: Beyoncé i Rihanna, pop-dance: Madonna, Calvin Harris, Daft Punk, rock: Jack White i Coldplay, a country – Jason Aldean.

Jay Z podkreśla, że chce oferować muzykę lepszej jakości niż inne portale streamingowe, a także atrakcyjne dodatki, w tym wideo i playlisty gwiazd. Utrzymuje, że zamierza przywrócić muzycznemu biznesowi zdrowe zasady.

– Wartość muzyki jest deprecjonowana. W każdym biznesie, gdyby ktoś wyprowadzał zyski i nie opłacał wytwórców, stanąłby przed komisją w Kongresie – powiedział „Billboardowi". – Ludzie przyzwyczaili się do tego, by płacić 6 dolarów za wodę, choć jest za darmo w kranie, ale za piosenki, których wyprodukowanie kosztuje, nie chcą płacić. Zmienimy to, ale będziemy supertransparentni. Każdy artysta uzyska wgląd w dane dotyczące sprzedaży jego muzyki.

Cokolwiek by Jay Z mówił, główny cel Tidala jest następujący: wszystkie pieniądze mają płynąć teraz do artystów, co nie znaczy, że wydawcy znikną. Wydawcami będą artyści. Ciekawe tylko, jak długo da się utrzymać idyllę. Przecież, wcześniej czy później, artyści wydający płyty z pomocą artystów wydawców poczują się niedowartościowani lub oszukani.

Kiedy w 1962 roku The Beatles zaczynali karierę, wydawcy i producenci narzucali młodzieżowym wykonawcom kompozytorów, autorów, repertuar i wizerunek. Jay Z, który wspierany przez Madonnę i Coldplay powołał do życia portal streamingowy Tidal, rozpoczął ostatni etap uwłaszczenia muzyków.

Oznacza to, że producenci zgarniający większość zysków ze sprzedaży nagrań niebawem zostaną wyparci przez artystów, którzy przejmą ich role. To może oznaczać upadek koncernów fonograficznych lub ich zmianę w muzea, wyłącznie z prawami do starszych płyt. A także odcięcie od nowości, które przejmą firmy pokroju Jaya Z.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej